Morska Jednostka Rakietowa to "kły" polskiego wybrzeża. Dwa dywizjony wyrzutni norweskich pocisków NSM (Naval Strike Missile) mają pilnować, by w razie pojawienia się na Bałtyku wrogich okrętów, które zagrażałyby naszym instalacjom, zostały one "odpowiednio przywitane".
We wtorek, o ogromnym zakupie poinformowała Agencja Uzbrojenia. Cztery kolejne dywizjony mają zamknąć drogę wrogim okrętom na Bałtyku.
Aby mieć świadomość, o czym mowa: w skład pełnego dywizjonu wchodzi 6 wyrzutni, 6 wozów kierowania, 2 wozy dowodzenia bateriami i 1 wóz dowodzenia dywizjonem.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Do tego dochodzą duże zapasy samych pocisków NSM. Ich stany pozostają niejawne ze względów bezpieczeństwa.
Można jednak powiedzieć, że nasze wybrzeże jest pod tym względem zabezpieczone co najmniej dobrze. Większe potrzeby są w innych miejscach. I to budzi największy niepokój ekspertów.
Zwiększenie o 100 proc.
Zakup oznacza skokowy wręcz wzrost potencjału Morskiej Jednostki Rakietowej. To sygnał, że od strony morza - który to kierunek niemal "od zawsze" był naszą piętą achillesową - atak na nasz kraj może się spotkać z bardzo zdecydowaną odpowiedzią, która potencjalnemu napastnikowi zada ogromne straty. Są jednak także minusy.
Szczególnie jeśli faktycznie kupimy dwa pełne dywizjony z zapasami pocisków. Dr Michał Piekarski z Uniwersytetu Wrocławskiego mówi, że to ogromna ilość nowego sprzętu. Co - oprócz niewątpliwych zalet - ma pewne wady.
W tej chwili mamy 12 wyrzutni, po cztery pociski na każdej. Zakładając skrajnie pesymistyczny scenariusz, że bylibyśmy w stanie oddać z nich tylko jedną pełną salwę, to byłoby to 48 pocisków. Silą rzeczy, zatopienie większej jednostki rosyjskiej – fregaty, okrętu rakietowego, może nawet czegoś większego – byłoby możliwe przy pomocy tego, co mamy - mówi w rozmowie z o2.pl Piekarski.
Gdzie zatem leży problem? Idąc tropem słów Piekarskiego: w tym, że MJR nie potrzebuje obecnie nowych efektorów, czyli rakiet, tylko odpowiedniego rozpoznania i systemów radarowych.
Mówiąc obrazowo: tego, co pozwoli na czas wykryć, rozpoznać i namierzyć zagrożenie na morzu, w stronę którego będzie można odpalić pociski.
Nowych samolotów (program "Rybitwa" czy "Płomykówka", które są, mówiąc krótko, w lesie), może dronów, silnych, pozwalających zajrzeć w głąb morza radarów. Z tym jest największy kłopot. 8 mld zł to ogromna kwota. Nie wiemy czy zaowocuje to budową nowej bazy lub rozbudową obecnej – bo ta w Siemirowicach ma swoją pojemność i nie jest z gumy – czy wzmocnienie opl już posiadanych jednostek, czy choćby wzmocnieniem ich ochrony przed dywersją? I tak dalej, i tak dalej - tłumaczy wrocławski akademik.
Zakup zbyt ambitny?
Wątpliwości ma również ekspert w zakresie planowania operacyjnego NATO, kmdr Wiesław Goździewicz. W rozmowie z o2.pl chwali chęć wzmacniania potencjału obronnego RP, ale sam zakup nazywa "zbyt ambitnym".
Chyba, że w planach MON jest przekazanie dywizjonu lub dwóch stronie ukraińskiej. W składzie MJR jest obecnie 12 wyrzutni. Podwojenie tego uznałbym jeszcze za rozsądne, ale trzykrotność to już przesada, biorąc pod uwagę długość naszego wybrzeża i zasięg obecnych radiolokatorów - Rozpoczyna Goździewicz.
I przypomina, że nie do końca prawidłowy jest argument o wysokiej mobilności wyrzutni NSM. Tłumacząc jednocześnie, iż trakcja kołowa - a wyrzutnie NSM osadzone są na podwoziach kołowych - ma swoje ograniczenia. Dość, dodajmy, poważne. Rzecz sprowadza się do tego, że w trakcie przemieszczania te wyrzutnie nie tylko nie są w stanie prowadzić ognia, ale nawet rozpoznania.
Zatem z mobilnością bym nie szarżował, porównując MJR choćby z budowanymi okrętami programu Miecznik. Fregaty te będą też miały o wiele większy zasięg radiolokatorów a mają być wyposażone w porównywalne do pocisków NSM pociski RBS-15. Warto dodać, że okręt na patrolu może przebywać w odległości 12 mil od wybrzeża przeciwnika, nawet w czasie pokoju, a jego systemy będą miały o wiele większe możliwości zajrzenia w głąb terytorium przeciwnika, niż sensory MJR - mówi dalej kmdr Goździewicz.
Nie jest przekonany, czy wydanie 8 mld zł na dodatkowe jednostki rakietowe jest racjonalnym wydatkowaniem tak dużej kwoty. Pierwotnie przewidziano ją, jak przypomina, w programie modernizacji sił zbrojnych na budowę wspomnianych już "Mieczników". Za tę kwotę można byłoby zbudować i wyposażyć dwie fregaty i to rozwiązanie ocenia jako bardziej sensowne. Na koniec dodając przytomną uwagę: nie ma co oczekiwać, że Rosjanie, znając możliwości pocisków NSM, sami będą pchać się pod ich lufy.
A co z pieniądzmi?
Jest wreszcie kwestia kosztów. Według informacji Agencji Uzbrojenia kontrakt ma opiewać na 8 mld PLN. Obecny stan posiadania Wojska Polskiego jest w jego ocenie wystarczający, a podobnie jak komandor Goździewicz przypomina o dużych potrzebach na tle stanu sił okrętowych.
Biorąc pod uwagę wyzwania modernizacyjne jakie stoją przed Marynarką Wojenną i koszty z tym związane, to zakup ten zdecydowanie trudno uznać za priorytetowy (w odróżnieniu od np wczorajszych umów na Wisłę, Narwie i Pilicę+) - mówi o2.pl niezależny publicysta wojskowy Tomasz Leśnik.
Zbija również argument, że zakup ten ma na celu wsparcie krajów bałtyckich. Przypominając, że choćby Łotysze sami kupują NSM, a Estończycy systemy Blue Spear z Izraela.
No chyba że szykujemy wkład do PKW Tajwan - tak pół żartem mówiąc - kończy ironicznie Leśnik.
Łukasz Maziewski, dziennikarz o2
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.