18 października, późnym wieczorem, na drodze S7 w Borkowie pod Gdańskiem doszło do tragicznego wypadku. Rozpędzony tir uderzył w samochody, które zwalniały przed zatorami na remontowanym odcinku drogi. W wyniku tego zdarzenia 21 pojazdów zostało uszkodzonych, a dwa z nich się zapaliły. Zginęło czworo dzieci w wieku od 7 do 12 lat, a 15 osób odniosło rany.
Jak przypomina "Fakt", zdarzenie to przywołuje na myśl podobną tragedię sprzed pięciu lat. W czerwcu 2019 roku na autostradzie A6 pod Szczecinem rozpędzony tir wjechał w auta osobowe, które zwalniały przed tworzącym się korkiem. Wypadek spowodował zderzenie ośmiu pojazdów, a część z nich również stanęła w płomieniach. Łącznie zginęło sześć osób, w tym pięcioosobowa rodzina oraz mężczyzna podróżujący z żoną i dziećmi.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Widział wypadek na A6. Od razu ruszył z pomocą
Zawodowy kierowca z Ukrainy, pan Andrzej, był naocznym świadkiem wypadku. Nie myśląc o swoim bezpieczeństwie, pobiegł z gaśnicą, aby pomóc osobom uwięzionym w płonących samochodach. Zdołał uratować dwoje dzieci, a potem, przy wsparciu innych, ocalił ranną kobietę. Jak sam stwierdził, w tamtej chwili nie rozważał ryzyka, jakie podejmował dla ratowania innych.
To był impuls. Widziałem wybuch, płonący samochód i dwójkę dzieci siedzących z tyłu. Co miałem robić? Nie wybaczyłbym sobie, nie mógłbym spojrzeć w lustro, gdybym wtedy nie pomógł - powiedział "Faktowi" Andrzej Sirowacki.
Pan Andrzej często nie może uwierzyć w to, co obserwuje na drogach. Zauważa, że niektórzy kierowcy pędzą, aby dotrzeć do celu nawet o minutę szybciej. - Do diaska! To może kosztować czyjeś życie - oburza się. Dodał, że każdy powinien brać przede wszystkim odpowiedzialność za innych uczestników ruchu. - Dopiero potem za siebie. Siadasz za kierownicę, to musisz o tym myśleć - zaznaczył.
Po tragicznym wypadku na autostradzie A6, jego córka zaczęła robić prawo jazdy w Polsce. To doświadczenie wzmocniło w nim przekonanie, jak istotne jest przestrzeganie zasad bezpieczeństwa na drodze oraz bycie odpowiedzialnym kierowcą.
- Powiedziałem jej wtedy: córuś, dostałaś teraz do ręki potężną broń. Śmiercionośną. Możesz zabić nie tylko sama siebie, ale też innych ludzi. I to jest odpowiedzialność, z którą zostaniesz już do końca życia - dodał pan Andrzej w rozmowie z "Faktem".