Amerykanie obiecują pomoc. Według informacji podanych przez Ministerstwo Obrony, doszło do rozmowy między ukraińskim szefem resortu Andrijem Taranem a jego odpowiednikiem z USA, sekretarzem obrony Lloydem Austinem.
Rozmowa miała być "konkretna". Austin miał zapewnić Tarana o gotowości Amerykanów do wsparcia Ukrainy w razie ewentualnej eskalacji konfliktu. Miał też podkreślić, że w przypadku wojny Ukraina "nie zostanie sama".
To dość mocna deklaracja. Ewidentnie obliczona na zastopowanie militarnych zapędów Rosji wobec naszego wschodniego sąsiada. Warto jednak pamiętać, że podobne deklaracje Amerykanie składali w 2008 r. Gruzinom.
Rosja ostrzega
Rosja wcale nie kwapi się do wycofania z konfrontacyjnej polityki. Kreml ostrzega, że "podejmie dodatkowe działania", mające na celu "zapewnienie bezpieczeństwa Rosji". Nad granicę z Doniecką i Ługańską Republiką Ludową skierowano około 4 tys. rosyjskich żołnierzy.
Czytaj także: Znowu gorąco na Ukrainie? Ekspert wróży rozwój konfliktu
Armia Federacji Rosyjskiej gromadzi w regionie także ciężki sprzęt wojskowy, m.in. artylerię i helikoptery bojowe.
Media społecznościowe przekazują dość apokaliptyczne obrazy jadących z obu stron pociągów, pełnych ciężkiego sprzętu wojskowego. Ku Donbasowi jadą kolumny czołgów, transporterów opancerzonych i artylerii.
Na jednym z nagrań pokazano jadące ku frontowi wojskowe ciężarówki. Nagranie pochodzi z okolic rosyjskiego miasta Woroneż.
Sytuacja na wschodzie Ukrainy jest co najmniej niepokojąca. Chyba także dla Amerykanów, którzy nad Ukrainę wysłali rozpoznawczego drona obserwacyjnego Global Hawk.
Co gorsza, także po ukraińskiej stronie można znaleźć polityków, którzy chętnie prą do wojny. To wynika z sytuacji politycznej na samej Ukrainie i konfliktów polityków z prezydentem Zełeńskim.
Strachy na lachy czy kule?
Sytuacja, choć wygląda groźnie, nie musi jednak oznaczać eskalacji konfliktu na poziomie otwartej wojny.
W rosyjskiej doktrynie wojskowej od lat znajduje się zaskoczenie strategiczne. I są w tym dobrzy. Nawet bardzo. A teraz ewidentnie chcą, by było ich widać. I to dobrze - mówi o2 osoba zbliżona do polskich służb wojskowych.
I dodaje, że pytanie jest inne: co ze zgromadzonego przy granicy sprzętu i sił wojskowych zostanie, a co nie. Rosjanie mogą chcieć zaatakować w najmniej oczekiwanym momencie. Kiedy?
Może za tydzień, może za rok. A może zrobić dym na Ukrainie i - na przykład - zaatakować na Łotwie? - dodaje nasz rozmówca.
Z kolei analityczka Polskiego Instytutu Spraw Miedzynarodowych Anna Dyner przekonuje, że obecne działania Rosji, która znacząco zwiększyła swój potencjał wojskowy przy granicy z Ukrainą, mają sprawdzić zarówno reakcję świata zachodniego, w tym USA, jak i władz Ukrainy.
Biorąc pod uwagę jak bardzo napięta jest sytuacja w Donbasie, nie można zatem wykluczyć kolejnych ostrzałów i prowokacji, które mogą doprowadzić do wybuchu działań zbrojnych między siłami ukraińskimi a oddziałami regionów separatystycznych tzw. NRL i DRL - mówi o2 Dyner.
I dodaje, że większe zaangażowanie Rosji, które co prawda jest możliwe, byłoby dla tego państwa ostatecznością. Sprowokowałoby nie tylko wojnę z Ukrainą na pełną skalę, lecz także reakcję państw zachodnich.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.