Rosyjskie straty w ludziach są faktem. Strona ukraińska informuje o nawet 12 tys. zabitych rosyjskich żołnierzy. Inaczej ocenia to wywiad USA - kilka dni temu podane zostały szacunkowe dane, mówiące o 4-5 tysiącach zabitych żołnierzy rosyjskich.
Rosjanie mieli też stracić około 1000 sztuk sprzętu wojskowego. Według dwóch holenderskich analityków, prowadzących stronę oryxspioenkop.com, dokumentującą straty sprzętowe na podstawie zdjęć, Rosjanie stracili podczas dwóch tygodni inwazji 151 czołgów, 11 śmigłowców i 11 samolotów bojowych.
Nieco inne dane podaje Sztab Generalny Sił Zbrojnych Ukrainy. Zdaniem wojskowych Rosjanie mieli stracić 317 czołgów, 49 samolotów i 81 śmigłowców. Do tych wyliczeń należy jednak podchodzić z pewną dozą ostrożności.
Warto w tym miejscu przypomnieć, że oficjalne straty rosyjskie podczas 10-letniej wojny w Afganistanie to ok. 14,5 tys. żołnierzy. W tym przypadku liczby są bezwzględne - Rosjanie tracą żołnierzy niemal masowo. Być może to było powodem cichej mobilizacji, którą Rosja częściowo przeprowadza np. w Kraju Krasnodarskim na południu.
Jest jednak inne wskazanie. Być może - na co wskazywał wykładający na Uniwersytecie Wrocławskim gen. Jarosław Stróżyk - prezydent Władimir Putin chce w pewien sposób umiędzynarodowić konflikt, a zarazem zdjąć z siebie przynajmniej część odpowiedzialności. Gen. Stróżyk użył wręcz porównania do wojny domowej w Hiszpanii, gdzie po obu stronach walczyli żołnierze z różnych państw.
Po stronie ukraińskiej również biją się przedstawiciele innych narodów. Są wśród nich także Czeczeni, opozycyjni wobec rządów Ramzana Kadyrowa, oraz ochotnicy i najemnicy z innych krajów. Prawdopodobnie także około setki Polaków.
Obrońcy sformowali nawet tzw. Ukraiński Legion Cudzoziemski, do którego mogą dołączać ci, którzy chcą wspomóc Ukrainę. Legion znajduje się pod komendą ukraińskiej obrony terytorialnej.
Jak twierdził szef MSZ Ukrainy Dmytro Kułeba, liczebność Legionu ma się zbliżać do 20 tys. ludzi. W czasie wojny domowej w Hiszpanii, po jednej ze stron także walczyli ochotnicy, w liczących ok. 30 tys. żołnierzy brygadach.
"Brakuje mięsa armatniego"
Z kolei były analityk Agencji Wywiadu, Robert Cheda, wskazuje dwa inne problemy, mogące popychać Rosjan do tego rozwiązania. Pierwszy to straty własne i zwyczajne braki w wojskach rosyjskich. O wiele bardziej niepokojący jest za to drugi z powodów. Miałoby nim być to, że Rosjanie szukają wzmocnień, bo przygotowują się do szturmu największych miast, które wciąż pozostają pod kontrolą ukraińską.
Brakuje im mięsa armatniego. Może nawet do tego stopnia, że ściągają szyitów z Syrii, którym zwyczajnie zapłacą. Rosyjskie straty są duże i mogą być większe, a wszystko wskazuje na to, że chcą szturmować miasta: Kijów i Charków. Przy szturmach miast straty w ludziach będą rosły w zastraszającym tempie.
No i element zastraszenia. Czeczeni i syryjscy bojownicy mają opinię morderców, ale też są przeszkoleni i wiedzą jak walczyć. To też sygnał do wnętrza kraju, do rosyjskich matek: patrzcie, nie martwcie się i nie bójcie, to najemnicy będą szturmować miasta, nie "nasi chłopcy" - mówi w rozmowie z o2.pl Cheda.
Także były ambasador RP w Afganistanie Piotr Łukasiewcz mówi, że Rosja sięga po syryjskie wojsko z powodów ideologicznych. M.in. po to, aby zmniejszyć straty po stronie rosyjskiej. Powątpiewa jednak w ich udział w działaniach wojennych, a raczej w wartość bojową żołnierzy z Syrii.
Dla strachu i przerażenia. No i są tańsi. Trumien nie widać. Bo w ten ich rzekomy szczególny dar walki w mieście to nie wierzę - mówi o2.pl Łukasiewicz.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.