Sąd Konstytucyjny Armenii orzekł, że Statut nie koliduje z jej konstytucją. To poważny krok do tego, by niewielki kraj egzystujący w cieniu Rosji wszedł na ścieżkę zrzucenia kłopotliwego "protektoratu" i poszukaniu innego.
"Rzeczpospolita" opisała, że Armenia może szukać możliwości normalizacji relacji z Turcją. Państwa te nie utrzymują stosunków dyplomatycznych. Licząca ok. 270 km granica między państwami jest zamknięta od 1993 r., od czasu wojny ormiańsko-azerskiej o Górski Karabach.
O możliwości takiego rozwiązania mówi o2.pl doradca MSZ Armenii Stepan Grigorian. Przekonuje on, że Armenia nie jest krajem biernym wobec Rosji, przypominając m.in., że w styczniu jego kraj odmówił organizacji manewrów wojskowych, które miały się odbyć pod auspicjami Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (OUBZ). Oznajmił to osobiście premier Paszynian.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jestem przekonany, że Armenia powinna opuścić OUBZ, gdyż organizacja ta nie zapewnia Armenii bezpieczeństwa, a dodatkowo ogranicza nasze możliwości współpracy wojskowej i wojskowo-technicznej z innymi państwami - mówi o2.pl Gregorian.
Armenii zależy też na ratyfikacji Traktatu - twierdzi. Gregorian przypomina, że dla rządu w Erywaniu miałoby to wymiar praktyczny. Chodzi, oczywiście, o wojnę ormiańsko-azerską z 2020 r. Ale nie tylko.
Podczas wojny Azerbejdżanu z Armenią i Ormianami z Górskiego Karabachu w 2020 r. azerskie wojsko dopuściło się zbrodni wojennych. Miały one miejsce także później. Podczas agresji na terytorium Armenii we wrześniu ubiegłego roku azerskie wojsko zastrzeliło 7 ormiańskich jeńców wojennych oraz brutalnie zabiło dwie ormiańskie kobiety (pielęgniarkę i wojskową). Międzynarodowy Trybunał Karny, którego Armenia stanie się członkiem po ratyfikacji, pomoże postawić przed sądem azerskich zbrodniarzy wojennych - mówi Gregorian.
Rosja, Turcja, Iran
Czy Armenia, kraj mocno zależny od Rosji, może szukać nowych sojuszników?
"Rzeczpospolita" opisała próbę podjęcia dialogu międzynarodowego między Armenią i Rosją. Jego elementem ma być otwarcie przejścia granicznego niedaleko wsi Margara na południowym zachodzie kraju.
Przejście ma być na razie dostępne tylko dla obcokrajowców i osób z paszportami dyplomatycznymi. A przecież Armenia graniczy także (co prawda na długości tylko 35 km) z innym dużym graczem regionu Iranem.
Gregorian przekonywał, że gest otwarcia przejścia, nawet jeśli częściowego, ma być sygnałem "zmiany polityki międzynarodowej" jego kraju. Czy tak jest w istocie?
Zapytany przez o2.pl, Gregorian przekonuje, że przez ostatnie dwa lata obserwuje pozytywne tendencje w stosunkach obu krajów.
Wymienia w tym zakresie powołanie pełnomocników do normalizacji stosunków dwustronnych czy przywrócenie przez Turcję połączenia lotniczego Stambułu z Erywaniem. Podkreśla także gotowość strony ormiańskiej do normalizacji relacji bez warunków wstępnych.
"Polityczne samobójstwo Erdogana"
Arkadiusz Legieć, analityk ds. Kaukazu, zachowuje sceptycyzm wobec takich tez. W rozmowie z o2.pl przekonuje jednocześnie, że zabiegi dyplomatyczne z obu stron pod kątem normalizacji relacji są faktycznie podejmowane.
Jak mówi, podejmowane są małe kroczki, a otwarcie przejścia granicznego może być jednym z nich. Jednak Legieć nie przewiduje radykalnej zmiany i mówi, że nie można się do tych zapowiedzi przywiązywać.
Pełna normalizacja relacji jest mało realna. Największą przeszkodą jest konflikt azersko-ormiański. Bez tego Turcy nie wyobrażają sobie nawiązania stosunków z Armenią. Azerowie chcą przymusić Ormian do przyjęcia w tym zakresie warunków narzuconych przez Baku. Dopóki Azerowie nie będą w stanie dogadać się z Ormianami, to nie będzie żadnej normalizacji ormiańsko-tureckiej - mówi.
Ten sam problem podnosi Gregorian, który przekonuje, że warunkiem koniecznym jest podpisanie przez Armenię traktatu pokojowego z Azerbejdżanem.
Podkreślił zarazem, że poważnym impulsem do zmian było dramatyczne trzęsienie ziemi, które na początku lutego nawiedziło Syrię i Turcję. Do pomocy ruszyli wtedy armeńscy ratownicy, Recep Erdogan podziękował za pomoc, a ministrowie spraw zagranicznych obu krajów spotkali się przy okazji akcji ratunkowej.
Jednak do tego dochodzą zaszłości historyczne (kwestia uznania rzezi Ormian przez Turcję za ludobójstwo, czego Turcja zrobić nie chce) i nacjonalizm po obu stronach.
Pójście na kompromis z Armenią byłoby obecnie, przed wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi, politycznym samobójstwem Erdogana. Turcja lewaruje swoją pozycję wobec Azerbejdżanu, ale także Rosji na Kaukazie. Pokazuje, że jest ważnym graczem w regionie i nie odpuści łatwo - podkreśla Legieć.
Nie dezawuuje faktu negocjacji i toczącego się procesu. To może być pozytywnie odbierane przez Europę. Ale takie sygnały, jak mówi, nie zmieniają ogólnego obrazu sytuacji. Podkreśla, że Ormianie chcieliby się odwrócić od Rosji, ponieważ ten "protektorat" im ciąży.
Chwiejny sojusznik
Tyle, że wychodzenie na ulice, protesty i świadomość, że Rosja jest sojusznikiem chwiejnym i niepewnym niewiele zmieni.
Armenia znajduje się w takim punkcie geograficznym i momencie relacji z sąsiadami, że nie może po prostu odwrócić się do Rosji plecami. Dla Armenii to dzisiaj sojusznik niewystarczający, ale konieczny.
Rosja, przypomnę, wciąż ma bazy wojskowe w tym kraju. I nawet takie gesty, jak niepodpisanie porozumienia Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym czy protesty społeczne tego nie zmienią. To Rosja rysuje Azerbejdżanowi czerwoną linię w konflikcie tych krajów, której Armenia sama nie będzie w stanie wyrysować. Iran, który też jest zainteresowany sytuacją w Armenii, jeszcze nie jest na takim poziomie, by samemu zapewniać bezpieczeństwo i stabilność tego kraju. Rosja, nawet jeśli osłabiona wojną w Ukrainie, na Kaukazie nadal jest czynnikiem sprawczym - mówi dalej Legieć.
Gra małego z wielkim
Z czego wynika więc taka, a nie inna decyzja ormiańskiego Sądu Konstytucyjnego? Zdaniem Legiecia nie można rozpatrywać jej w oderwaniu od wydania przez haski Trybunał listu gończego za Władimirem Putinem. Tyle, że analityk wprost mówi: to gra.
Ormianie są niezadowoleni ze skali rosyjskiej obecności i "pomocy". Przekonują, że ograniczają współpracę z OUBZ, przebąkują o nacjonalizacji rosyjskich aktywów w tym kraju. Ale odczytuję to obecnie wyłącznie jako formę gry z Rosją, bo Armenii nie stać dziś, jak mówiłem, na odwrócenie się do Rosji plecami - przekonuje analityk.
Ocenia ten gest jako pokazanie, że Armenię stać na taki ruch, ale nie zapowiedź, że go dokonają. Nie wyobraża sobie również, by Ormianie szybko ratyfikowali ten traktat.
A jak reagują Rosjanie na te próby wybicia się Armenii na niezależność? Jak podsumowuje Legieć, patrzą na to z przymrużeniem oka, bo mają w tej chwili dużo poważniejsze problemy. Gdyby jednak władze Armenii zaczęły działać, to rozmówca o2.pl wyobraża sobie, że Rosja użyje swoich sił i wpływów, aby zdestabilizować sytuację w kraju, a być może nawet odebrać władzę premierowi Paszynianowi.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.