Na Ukrainę spadają pociski rakietowe. Rosjanie, nie mogąc pokonać ukraińskiego wojska w polu, postanowili użyć rakietowych pocisków kierowanych. Pierwsze ataki na tak szeroką skalę przeprowadzono w poniedziałek na Kijów, Lwów, Dniepr i Odessę. Pociski uderzyły w cele cywilne, m.in. infrastrukturę energetyczną i ciepłowniczą.
Dlatego też Ukraińcy potrzebują obecnie w pierwszej kolejności nowoczesnych systemów obrony przeciwlotniczej (opl). To największa bolączka sił zbrojnych Ukrainy. Na szczęście kolejne kraje NATO już zapowiadają dostawy. Sekretarz generalny Sojuszu, Jens Stoltenberg określił to mianem "najważniejszego priorytetu".
Ale jest coś jeszcze, co pozwala Ukraińcom na ostrożny optymizm. Chodzi o użycie (i zużycie) pocisków manewrujących, którymi Rosjanie ostrzeliwują ich kraj. W sieci pojawiło się zdjęcie fragmentu pocisku Ch-101, jaki w poniedziałek uderzył w Kijów. Użyty w nim procesor miał zostać wyprodukowany w 2019 roku.
Dodatkowym czynnikiem komplikującym sytuację Rosjan są także moce produkcyjne. W przypadku Ch-101 Rosjanie mogą ich wyprodukować zaledwie kilka miesięcznie. Jest to więc broń droga i jej zapasy mogą być realnie nieduże. Szczególnie po nałożeniu przez Zachód sankcji na sprzedaż Rosji niektórych wyrobów i towarów, takich jak precyzyjna elektronika.
Do uderzeń wykorzystuje się bowiem w pierwszej kolejności uzbrojenie najstarsze. Broń i amunicja podobnie, jak każdy niemal inny wytwór rąk ludzkich ma swój termin przydatności do użycia. Jeśli go przekroczy, powinna zostać poddana procesom konserwacji i odnowienia zdolności. A procesy te - szczególnie w wypadku takiej broni, jak pociski manewrujące - są bardzo kosztowne.
Logika nakazuje myśleć, że najpierw używa się najstarszego uzbrojenia. Choć Rosjanom zdarzało się już używać także najnowszych pocisków Ch-32, wprowadzanych do rosyjskiej armii w ciągu ostatniej dekady. Podobnie było z wykorzystaniem kilku pocisków Kindżał, których użyli prawdopodobnie do rażenia podziemnych magazynów ukraińskich - mówi o2.pl Marcin Niedbała, ekspert w zakresie techniki rakietowej, piszący m.in. dla "Nowej Techniki Wojskowej".
Ekspert tłumaczy, że użycie Ch-101, pocisków o znaczeniu niemal strategicznym, o bardzo dużym zasięgu (wedle dostępnych danych nawet do niemal 3000 km) jest zaskakujące. W praktyce, za pomocą tej broni można uderzyć dowolnie wskazany cel na globie. Tego typu pocisków, jak mówi Niedbała, nie używa się, a przynajmniej nie powinno, do niszczenia zgrupowań czołgów czy nawet ważnych stacji radarowych. I nagle okazuje się, że Rosjanie używają ich do walki w Ukrainie.
Dr Niedbała artykułuje wątpliwości wobec takich działań rosyjskich wojskowych. Zaś najważniejsza wątpliwość dotyczy tego, że droga w użyciu broń precyzyjna, która powinna mieć najwyższe zdolności rażenia, spada na park czy plac zabaw w Kijowie. Co było lub mogło być przyczyną takiego zdarzenia?
Ekspert wymienia kilka możliwych powody. Od awarii samego pocisku/pocisków, przez porażenie go w końcowej (terminalnej) fazie lotu artylerią przeciwlotniczą, do rosyjskiej indolencji i niewłaściwego rozpoznania ostrzeliwanych celów. W grę mogą wchodzić także ukraińskie środki walki radioelektronicznej, jak np. zagłuszacze sygnału GPS/GLONASS.
Jeśli mamy przykład użycia broni niemalże strategicznej, jeśli faktycznie na cele cywilne lecą pociski z 2019 r., to albo w rosyjskich magazynach widać dno, albo panuje taki bałagan i chaos, że użyto niewłaściwej broni do porażenia wybranego celu - przekonuje ekspert.
Niedbała dodaje, że w jego ocenie zarysowuje się pewien trend w używaniu przez Rosjan broni precyzyjnej. Po pierwsze: agresorzy używają pocisków kierowanych niezgodnie z przeznaczeniem. Po drugie zmniejsza się intensywność ataków pociskami Iskander. Co może z kolei mieć dwie interpretacje: albo realnie kończą się one wojskom rosyjskim, albo napastnicy mają zbyt małe możliwości rozpoznania i uderzają w miejsca, co do których mają najmniejsze podejrzenia, że mają do czynienia z celem o jakimkolwiek znaczeniu wojskowym. I tym, co akurat jest "pod ręką". Choćby drogim pociskiem kierowanym.
Wreszcie, ekspert podkreśla także dobrą skuteczność ukraińskich systemów obrony przeciwlotniczej (opl). W każdym razie, jak mówi, w kontekście, przechwytywania wystrzelonych pocisków. Gorzej jest jednak z tym, co musi poprzedzić przechwycenie, czyli z wykrywalnością. Niedbała dodaje, że patrząc od strony czysto technicznej, takie systemy, jakie są używane przez Ukraińców: Tory, Buki czy choćby S-300 są zdolne do niszczenia pocisków manewrujących.
Czytaj też: Problemy Putina to fikcja? Ekspert tłumaczy
Tylko, że problemem jest właśnie zaznaczona przeze mnie wykrywalność. Pociski manewrujące lecą np. stosunkowo nisko, co może być kłopotliwe dla systemu opl. W pewnym uproszczeniu, są to po prostu małe samoloty o dużej prędkości. O ile jednak samolot sterowany jest przez pilota, który może przeciwdziałać, gdy zostanie namierzony przez system opl – manewrować, zejść o pułap niżej, odpalić odbijacze dipolowe czy flary w końcu, to pocisk samosterujący ma te możliwości o wiele bardziej ograniczone - podsumowuje Niedbała.
W takim układzie, przy odpowiednio wczesnym wykryciu pocisku, system opl może być skuteczny. Nawet jeśli jego cel będzie o całą generację (albo i więcej) nowocześniejszy.
Łukasz Maziewski, dziennikarz o2
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.