Z inicjatywą w miniony czwartek wyszedł Emmanuel Macron, który oznajmił, że w ciągu kilku dni Francja uruchomi sojusz, w ramach którego do Ukrainy trafią pierwsi zachodni żołnierze. Będą to instruktorzy wojskowi. Wcześniej, w lutym, Macron złamał tabu i jako pierwszy zachodni przywódca stwierdził, że nie wyklucza wysłania wojsk do Ukrainy.
Do udziału w zapowiedzianej w weekend koalicji Macron zaprosił kilka państw, w tym Polskę, kraje bałtyckie, Wielką Brytanię, Danię, Holandię i Szwecję. Nie zdradził, jakie kraje przyjęły zaproszenie, ale zapewnił: - Nie jesteśmy sami i w nadchodzących dniach uruchomimy koalicję.
Według "Le Monde", które podkreśla, że wysłanie żołnierzy może być "kwestią tygodni, a nawet dni", na początek do Ukrainy może trafić kilkuset instruktorów. Plan Macrona chwali Jahara Matisek, profesor wojskowy z Naval War College, instytucji naukowo-badawczej należącej do Marynarki Wojennej USA. - Umieszczenie żołnierzy z USA, Kanady lub krajów europejskich na zachód od rzeki Dniepr to powinien być plan minimum. Mogliby trafić np. do centrum szkoleniowego we Lwowie. I to będzie dobry pierwszy krok - mówi o2.pl Matisek, który jest też podpułkownikiem Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych w służbie czynnej i weteranem wojen w Iraku i Afganistanie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- Wkrótce, jak już się okaże, że nie doprowadziło to do uruchomienia 5. Artykułu NATO ani do III wojny światowej, wszyscy zrozumieją, że to rozsądny ruch. W tej chwili ukraińskich żołnierzy trzeba wysyłać na szkolenia do państw w Europie, co stanowi ogromne obciążenie, jeśli chodzi o czas i zasoby - dodaje.
Rosja straszy, Matisek uspokaja. "Prosty powód"
Niemiecka gazeta "Welt am Sonntag" poinformowała w niedzielę, że w Brukseli "istnieje opór" wobec inicjatywy Paryża, a "większość krajów UE byłaby przeciwna szkoleniom w Ukrainie".
Na przykład Niemcy, których Macron nie zaprosił do udziału w koalicji, mają się obawiać, że szkolenia w Ukrainie stworzą "ryzyko eskalacji i wciągną Zachód głębiej w wojnę". Podobne obawy mają wyrażać Włochy i Hiszpania.
Szef rosyjskiego MSZ Siergiej Ławrow zapowiedział już, że zachodni instruktorzy w Ukrainie stanowiliby dla Rosji "uzasadniony cel".
- Nie kupuję tych wszystkich "czerwonych linii" kreślonych przez Kreml. Załóżmy, czysto hipotetycznie, że w centrum szkoleniowym w Lwowie będą żołnierze z Polski. Naprawdę bym się nie martwił atakiem ze strony Rosji na taką lokalizację. Dlaczego? Z prostego powodu - Rosja rozumie, jak działa zarządzanie eskalacją. A w przypadku takiego ataku to właśnie Rosja byłaby stroną, która doprowadza do tej eskalacji - mówi Matisek.
- Poza tym niezależnie od tego, jakie europejskie siły znajdą się w Ukrainie, na pewno będą miały ze sobą bardzo mocny system ochrony antyrakietowej. Tak żeby była absolutna pewność, że nie dojdzie do żadnych, nawet przypadkowych ataków - dodaje.
Matisek nie wyklucza, że zachodni żołnierze z czasem trafią nawet na front w Ukrainie, ale zaznacza, że taka perspektywa jest "bardzo, bardzo odległa". Kiedy mogłoby to się stać? - Gdyby Rosja, pomimo ostrzeżeń - bo przecież kanały komunikacyjne są otwarte, za kulisami toczą się rozmowy pomiędzy USA a Moskwą, padają ostrzeżenia - zaczęła otwierać kolejne fronty. To by ułatwiło Zachodowi podjęcie takiej decyzji.
Pytany z kolei o błędy w dotychczasowej taktyce Zachodu, Matisek podkreśla, że "nie wie, czy nazwałby to błędem, ale Zachód - zwłaszcza Waszyngton i Berlin - długo robił, co mógł, żeby uniknąć jakiekolwiek eskalacji". - Możemy oczywiście być pesymistami i cały czas zakładać, że jesteśmy u progu III wojny światowej. Ale pozwolilibyśmy tym samym, żeby Putin nas szantażował. A nie możemy w ten sposób patrzeć na tak ważne kwestie, jak pokój i stabilność w Europie - stwierdził.
Podkreślił też, że nie obawia się, że w wyniku wysłania instruktorów do Ukrainy dojdzie eskalacji, bo "za każdym razem gdy Rosja decyduje się na jakiś krok, otrzymuje odpowiedź z USA". - Świetny przykład mieliśmy ostatnio - w ubiegłym miesiącu Rosjanie otworzyli nowy front w obwodzie charkowskim, a w odpowiedzi na to Amerykanie wyrazili zgodę, aby Ukraińcy zaatakowali amerykańską bronią cele w Rosji - powiedział.
Wspomnianej zgody na ataki w Rosji Joe Biden udzielił pod koniec maja. Dotyczy ona jednak tylko celów "tuż za granicą", jako że to właśnie z regionów przygranicznych Rosja dokonuje ataków na obwód charkowski.
Polska nie zamierza wysyłać żołnierzy do Ukrainy
Pod koniec maja Ministerstwo Obrony Narodowej poinformowało, że Polska nie zamierza wysyłać wojsk do Ukrainy. MON zdementował tym samym doniesienia niemieckiego dziennika "Der Spiegel", który pisał, że Polska i kraje bałtyckie mogłyby wysłać żołnierzy do Ukrainy, gdyby Rosja odniosła "istotne sukcesy na froncie wschodnim".
Jednocześnie w rozmowie z dziennikarzami "Gazety Wyborczej", włoskiej "La Repubblici" i hiszpańskiego "El Pais", która także ukazała się pod koniec ubiegłego miesiąca, szef MSZ Radosław Sikorski, zapytany o to, czy wysłałby wojska do Ukrainy, odparł: - Nie powinniśmy wykluczać żadnej opcji. Niech Putin zgaduje, co zrobimy.
Wirtualna Polska opublikowała w miniony weekend sondaż, w którym 82,1 proc. badanych wyraziło sprzeciw wobec wysyłania polskiego wojska do Ukrainy. Za było 10,5 proc., a zdania nie miało 7,4 proc.
- Gdyby zapytać o to samo Amerykanów, jestem pewien, że odsetek głosów przeciwnych byłby podobny, wahałby się od 75 do 85 proc. Ale gdyby zapytać o wysłanie wojskowych doradców i instruktorów na zachód Ukrainy, setki kilometrów od rosyjskich wojsk, to poparcie dla takiego pomysłu z pewnością byłoby większe - komentuje Matisek.
- Nikt nie mówi przecież o tym, żeby wysyłać wojska NATO na front. Nie mówimy nawet o misji NATO. Chodzi o szkolenia żołnierzy w zachodniej, dużo bezpieczniejszej części Ukrainy - kwituje.
Wojna w Ukrainie. "Polacy mieli rację"
Wojna w Ukrainie trwa już pod dwa lata. Kiedy się skończy? - Liczę, że w ciągu najbliższego roku albo dwóch lat - mówi Matisek.
- Punkt krytyczny może nadejść wtedy, kiedy mobilizowani do udziału w wojnie zaczną być Rosjanie z miast. W tej chwili na wojnę nie idzie zbyt duża liczba mieszkańców Moskwy czy Sankt Petersburga. Gdyby to się zmieniło, mogłoby się skończyć załamaniem w Rosji - dodaje.
Nadmienia też, że zarówno USA, jak i kraje w Europie zbyt długo bagatelizowały zagrożenie ze strony Rosji. Jego zdaniem jedynie Polska i państwa bałtyckie, a więc kraje położone najbliżej Rosji, zdawały sobie sprawę z niebezpieczeństw.
- Europa była nieprzygotowana na to, co nadeszło. Ale Polska wiedziała, że Rosjanie wrócą do swojej polityki imperialnej. Jakieś półtora roku temu odwiedziłem bazę lotniczą w Poznaniu. Zawsze jak rozmawiam z Polakami, to wytykają mi, że Amerykanie przez lata brali Polaków za rusofobów. A teraz mogą powiedzieć: "A nie mówiliśmy?". Polacy mieli rację, tak samo Estończycy, Łotysze, Litwini - oznajmił.
Rada dla Polski i innych państw na wschodniej flance NATO? - Teraz najważniejsze jest odstraszanie. Musicie mocno inwestować w broń, systemy i szkolenia. Rosja musi wiedzieć, że macie dużo lepsze wojsko, dużo lepiej wyszkolone i dużo skuteczniejsze od niej - stwierdził Matisek.
Łukasz Dynowski, dziennikarz o2.pl
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.