Pan Jan ma raczej siedzący tryb pracy i nie jest typem sportowca. Jest też po ciężkiej operacji kręgosłupa. To jednak nie powstrzymało Jana Baranika przez wyruszeniem w wyprawę, która liczy 502 km i prowadzi przez Główny Szlak Beskidzki.
Po tygodniach przygotowań, treningów i ćwiczeń, 2 sierpnia Dziadek Olinka ruszył w drogę. Ma już za sobą 260 kilometrów, a jego postępy na bieżąco można śledzić tutaj. Jednak w ciągu ostatniej doby jego GPS zamilkł.
Cisza zaniepokoiła internautów
Zaniepokojeni internauci zaczęli pisać do mamy Olinka z pytaniami, co się dzieje z Dziadkiem, ponieważ jego GPS już od jakiegoś czasu stał w miejscu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zasypaliście nas wiadomościami, że chyba coś nie tak z Dziadkiem, bo nie jest na szlaku i nie przemieszcza się. Spieszymy donieść, co się dzieje. Dziś z kolanem jest źle. Bardzo boli. Dziadek się nie poddaje. Jednak żeby mieć mniejsze obciążenie wywiózł plecak, namiot, śpiwór, karimatę i cały majdan kolejką na szczyt. Ale uważa, że podjechanie kolejką się nie liczy do uczciwego przejścia szlaku. Dlatego zostawił plecak i zjechał z samą wodą na dół góry i teraz będzie ją honorowo pokonywać pieszo. Plecak czeka na szczycie. A w nim GPS więc przez jakiś czas nie będzie widać jak Dziadek się przemieszcza. Dziękujemy za Waszą troskę i prosimy o dużo ciepłych myśli w stronę Dziadka - czytamy na profilu Dziadek Olinka na Facebooku.
Wyprawę 62-letniego Jana Baranika wspierają m.in. Dorota Gardias, Katarzyna Bosacka czy Ewa Bem. Pierwsza z pań towarzyszyła mu na kilku etapach tego przedsięwzięcia. A wesprzeć może każdy z nas z dowolnego miejsca - pod tym adresem.
Rehabilitacja pełną parą
Olek, zwany pieszczotliwie Olinkiem, urodził się jako skrajny wcześniak. Jeszcze w czasie ciąży zdiagnozowano u niego wrodzoną wadę nerek i przeprowadzono kilka operacji prenatalnych. Mimo tragicznych rokowań i prawie zerowych szans na przeżycie Olinek znakomicie widzi, świetnie słyszy, jest bystry i buzia mu się nie zamyka - tyle ma do opowiedzenia.
Dziś ma 7 lat. Zmaga się z mózgowym porażeniem dziecięcym czterokończynowym, wrodzoną wadą układu moczowego, zaburzeniami integracji sensorycznej i opóźnieniem psychoruchowym. Wymaga codziennej intensywnej terapii. Jej miesięczny koszt (w co wliczają się zajęcia, wizyty lekarskie, badania, leki, specjalistyczny sprzęt) to kilkanaście tys. zł. A w niektóre miesiące nawet kilkadziesiąt.
Dlatego Dziadek Olinka porzucił swoją stateczną pracę biurową w księgowości i ruszył zdobywać szczyty, żeby zdobyć coś znacznie cenniejszego - środki na terapię ukochanego wnuka.
Przezwyciężyć słabość
Pomysł na wyprawę nie był przypadkowy.
Mój tata uwielbia góry od zawsze. Nigdy jednak nie był na tak długiej wędrówce - przyznaje pani Agnieszka, mama Olinka, w rozmowie z TVN24.
Dodaje, że sama od 5 lat prowadzi aukcje charytatywne dla synka, jednak zainteresowanie nimi jest coraz mniejsze. Rok temu w mediach głośno było o Karolu Zdrojewskim i Tomaszu Szcześniewskim, którzy ruszyli przez Polskę, żeby zebrać fundusze dla chorej na SMA Zosi. To zainspirowało pana Jana.
Czytaj także: Przejadł i przepił. Pieniądze były na leczenie 25-latki
Wyzwanie podwójne - długa trasa w górach a do tego nieidealne zdrowie. Pan Janek jest po ciężkiej operacji kręgosłupa, po której na nowo musiał się uczyć chodzenia.
Udało mu się, więc chciałby na nogi postawić swojego wnuka - mówi mama 7 latka.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.