Był środek lata 2023 r., kiedy obrazki z Nigru obiegły świat. Dziesięciu mężczyzn w wojskowych mundurach, dziewięciu stoi, jeden siedzi i spokojnym głosem odczytuje komunikat, który idzie do wszystkich telewizorów w kraju.
- Zdecydowaliśmy się położyć kres reżimowi, który znacie - mówi.
Cała dziesiątka należy do junty wojskowej, która właśnie dokonała puczu - rozwiązała konstytucję, zawiesiła działalność wszystkich instytucji i zamknęła granice. Prezydent Mohamed Bazoum, zwycięzca demokratycznych wyborów z 2021 r., został uwięziony w pałacu prezydenckim, gdzie - pozbawiony telefonu, odcięty od świata - przebywa do dziś.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Junta wprowadziła drastyczne zmiany. Odcięła kraj od zachodnich potęg - USA i Francji - i zbliżyła się do Rosji. Ta już wcześniej próbowała mieszać w Nigrze - prowadziła kampanie dezinformacyjne, a pojawiały się głosy, że i w puczu mogła maczać palce.
- Nie ma dowodów na to, że Rosja stoi za puczem w Nigrze. Ale na pewno wykorzystała moment i zaprezentowała siebie jako alternatywę - mówi o2.pl Aneliese Bernard, była doradczyni Departamentu Stanu USA, która pracowała w Nigrze w latach 2017-2019.
Dziś sytuacja w kraju jest dramatyczna. Niger to jedno z najbiedniejszych państw świata, a los wielu mieszkańców jest całkowicie uzależniony od pomocy międzynarodowej. Dlatego mimo wydarzeń z ostatnich miesięcy amerykańska pomoc wciąż do Nigru płynie.
- Ludzie są zdesperowani. Nie mają pracy. Jeśli skończy się pomoc międzynarodowa, wybuchnie kryzys humanitarny, którego skutki będą katastrofalne - twierdzi Bernard.
Junta tymczasem wysyła do domu kolejnych zachodnich wojskowych, których nie chce dłużej widzieć na nigerskiej ziemi. Ostatni francuscy żołnierze, wcześniej wyproszeni też z Mali i Burkina Faso, opuścili kraj pod koniec ubiegłego roku. Do września br. to samo mają zrobić Amerykanie. Baza wojskowa, którą USA mają w Nigrze, była dla nich oknem na Sahel - światowe epicentrum terroryzmu.
W samym Nigrze zamachów teraz przybywa. Młodzi ludzie, pozbawieni pieniędzy i perspektyw, wpadają w sidła terrorystów, którzy gwarantują przynajmniej to pierwsze.
- Dżihadyści wykorzystują to, że nie ma pieniędzy ani żadnych programów wsparcia dla ludzi. Obserwujemy gigantyczny wzrost rekrutacji do grup terrorystycznych. W ciągu ostatniego półrocza mieliśmy w Nigrze więcej zamachów niż przez ostatnie dwa lata - mówi Bernard.
"Droga ognia" znów otwarta
Wielu decyduje się na ucieczkę ze zdestabilizowanego kraju. A ta jest teraz ułatwiona. Reżim generała Abdourahamane’a Tchianiego, który stał na czele puczu, ponownie otworzył "drogę ognia". To szlak migracyjny do Europy, którego bramą jest Agadez - miasto w środkowym Nigrze.
Poprzedni rząd, przyjazny Europie, oficjalnie zakazał migracji z Agadezu. Wdzięczna za to Unia Europejska, która nie chce mieć kolejnych migrantów u swoich bram, przelewała Nigrowi gigantycznie sumy - łącznie od 2014 r. około miliarda dolarów.
Kiedy jednak w kraju doszło do zamachu stanu, UE, nie chcąc wspierać reżimu Tchianiego, zakręciła kurek z pieniędzmi. W odpowiedzi reżim zerwał umowę i otworzył "drogę ognia". Ognia, bo z gorącego Agadezu wyrusza się na jeszcze gorętszą pustynię, gdzie temperatury przekraczają 50 stopni Celsjusza.
- Największy w Afryce szlak migracyjny biegnie właśnie przez Agadez. Historycznie mieszkańcy Nigru co prawda nie migrowali dużo, a jak już, to raczej do innych części Afryki. Ale to się może zmienić, choćby z powodu zmian klimatycznych - mówi Bernard.
Przemytnicy zwietrzyli już biznes - z Agadezu wyruszają samochody wypełnione migrantami. Część z nich zostanie w Afryce Północnej, licząc na znalezienie tam pracy. Ale niektórzy spróbują dotrzeć dalej - do Europy.
Jak na granicy Polski z Białorusią? "To już trwa"
Wydarzenia w Nigrze to tylko część gigantycznych wstrząsów, które targają Sahelem. Kraj jest położony w tzw. pasie puczów.
Po 2020 r. doszło do zamachów stanu w Burkina Faso, Czadzie, Gwinei, Mali, Nigrze i Sudanie. Państwa te leżą jedno obok drugiego, dlatego właśnie mówi się o "pasie". We wszystkich jest ogromny problem z terroryzmem, a w Sudanie dodatkowo trwa straszliwa wojna, która zrodziła największy obecnie kryzys humanitarny na świecie.
Wszystkie te kraje chętnie też współpracują teraz z Rosją.
- Cały region Sahelu jest zdestabilizowany. Obecność rosyjska jest tam bardzo silna. Rosjanie prowadzą bardzo skuteczną politykę dezinformacyjna - mówi o2.pl dr Aleksandra Bukowska-McCabe, zastępczyni dyrektora Departamentu Afryki i Bliskiego Wschodu przy MSZ.
Dr Bukowska-McCabe jest współautorką opublikowanego przez NATO 7 maja br. raportu nt. sytuacji w krajach położonych za południową flanką Sojuszu Północnoatlantyckiego - w Afryce, ale też na Bliskim Wschodzie. W liczącym 34 strony raporcie stwierdzono, że na obszarach tych rozwinął się negatywny stosunek do NATO. Dlaczego?
- Spuścizna kolonialna to na pewno jeden z powodów. Inny - zachodnia tendencja do narzucania norm i rozwiązań. Widać to po przykładzie wojny w Ukrainie. Dawanie wyboru w rodzaju "albo jesteście z nami, albo z Rosjanami" nie przemawia do partnerów, pytają, dlaczego nie można współpracować i z jedną, i z drugą stroną. Nie rozumieją, dlaczego się ich odrzuca tylko dlatego, że utrzymują jakieś relacje z Rosją. Takie podejście Zachodu, nieco protekcjonalne, po prostu się nie sprawdzało - mówi dr Bukowska-McCabe.
Pytana o ryzyko sytuacji, w której Rosjanie mogliby próbować destabilizować sytuację na granicy z UE, tak jak to ma miejsce na granicy polsko-białoruskiej, odparła: - To już trwa. Migranci są wypychani w stronę północną, w kierunku Morza Śródziemnego.
"Migranci są jak piłka. Europy to nie obchodzi"
Riccardo Fabiani, dyrektor Projektu Afryka Północna w Crisis Group - międzynarodowej organizacji non-profit z siedzibą w Brukseli, podkreśla, że sytuacja migracyjna na południowej i wschodniej flance NATO jest różna m.in. ze względu na uwarunkowania geograficzne.
Południe to nie tylko Morze Śródziemne - najbardziej śmiercionośny szlak migracyjny na świecie - ale i równie bezlitosna pustynia, którą muszą pokonać migranci, jeśli chcą dotrzeć do Europy. Choćby w marcu br. na pustyni w Libii znaleziono masowy grób z ciałami 65 migrantów.
Jednocześnie, przy wszystkich różnicach geograficznych, gołym okiem widać też podobieństwa. - Libia i Tunezja przekierowują migrantów do Algierii. Albo do Sahelu. Migranci są jak piłka, którą kraje w Afryce Północnej sobie podają. Nikt nie widzi w tym jednak problemu. Europy to nie obchodzi, bo dopóki dzieje się to z dala od jej granic, to wszystko jest w porządku - mówi Fabiani.
UE współpracuje w zakresie migracji z takimi krajami, jak Tunezja, Maroko czy Libia, traktując je jako stróżów unijnych bram. - Wiele tych rządów nie jest do tego entuzjastycznie nastawionych. Wiedzą jednak, że to najłatwiejszy sposób, żeby dostać pieniądze od UE. Wiedzą też, że Europejczycy nie będą zadawali żadnych pytań, np. o prawa człowieka czy reformy polityczne lub gospodarce - twierdzi Fabiani.
- Napięć tymczasem przybywa. Niektóre rządy mają niemal rasistowski stosunek do migrantów. Prezydent Tunezji uważa, że migrantów wysyła się do Tunezji po to, żeby zmienić tożsamość narodu - dodaje.
Fabiani podkreśla, że wstrząsy, których w ostatnich latach doświadczył kontynent, to konsekwencja tego, co się działo w ubiegłej dekadzie - m.in. wojny cywilnej w Libii (2011) czy interwencji francuskiej w Mali (2014). - Zrodził się potężny chaos, który trwa do dziś. Próżnię władzy wypełniają kolejni aktorzy - czy to dżihadyści, czy Rosjanie - stwierdził.
Rosja prowadzi bliską współpracę nie tylko z krajami Sahelu, ale też np. z Libią, która dla wielu migrantów stanowi ostatni przystanek przed Europą. Najemnicy Korpusu Afrykańskiego, wcześniej znani jako wagnerowcy, są obecni w Libii od lat, a naczelny dowódca Libijskiej Armii Narodowej generał Chalifa Haftar odwiedził jesienią 2023 r. Moskwę, gdzie spotkał się z Władimirem Putinem.
- Rosjanie wysyłają Haftarowi każdą broń, jakiej zapragnie. Ta relacja jest bardzo bliska. Ale to nie oznacza, że Haftar odrzuca tym samym Zachód. Spotyka się też z Amerykanami. On chce po prostu mieć wszystko od wszystkich - tłumaczy Fabiani.
Pytany, czy Afryka przechodzi pod wpływ rosyjski, stwierdza: - Sahel na pewno. Niewiele zostało tam państw, z którymi Zachód może rozmawiać. Jeśli chodzi o resztę Afryki, a szczególnie Afrykę Północną, sytuacja jest bardziej skomplikowana. Kraje takie jak Tunezja czy Algieria dalej mają bliskie relacje z Europą na wielu poziomach - mówi.
"Nie możemy sobie pozwolić na zaskoczenie"
Dr McCabe-Bukowska przekonuje, że po tych wszystkich zawirowaniach Zachód wyciągnął wnioski. Stąd też majowy raport dla NATO, który miał jasno określić zagrożenia i wskazać rozwiązania.
- Najważniejsza jest zmiana stosunku do południa. Trzeba wchodzić z tymi państwami w dialog, a nie narzucać im rozwiązania, tak jak to często było do tej pory. Poza tym nie można przychodzić z jednym wzorcem rozwiązań dla wszystkich, tylko mieć te rozwiązania przygotowane adekwatnie do specyfiki danego kraju - mówi dr McCabe-Bukowska.
Wśród proponowanych dla NATO rozwiązań, które znalazły się w majowym raporcie i które miałyby pomóc zmienić obecną sytuację, są m.in.:
- powołanie Specjalnego Wysłannika dla południowych sąsiadów,
- ustanowienie specjalnego szczytu NATO dla wszystkich południowych partnerów,
- ustanowienie misji NATO poświęconej szkoleniom i budowaniu zdolności partnerów, która byłaby powołana na zaproszenie tych partnerów,
- walka z dezinformacją poprzez zapewnianie edukacji, szkoleń i stypendiów.
W dniach 9-11 lipca odbędzie się szczyt NATO w Waszyngtonie. Uwaga skupi się na wojnie w Ukrainie, a także na wschodniej flance i na bezpośrednim zagrożeniu ze strony Rosji. Temat południowej flanki, jeśli się pojawi, to w ograniczonym zakresie.
- Dobrze jednak, że proces zmian względem południa się rozpoczął, że mamy już sformułowane różne pomysły. Bo nie możemy sobie pozwolić więcej na zaskoczenie na tym polu - mówi dr McCabe-Bukowska.
Łukasz Dynowski, dziennikarz o2.pl