Sprawdzamy pogodę dla Ciebie...
Marcin Lewicki
Marcin Lewicki | 

Śmierć na torach oczami maszynistów. "Tego nie da się wymazać z głowy"

260

Gdy rozpędzony pociąg wjeżdżał na dworzec, nic nie zapowiadało tragedii. Po peronie w Lubaniu spacerował 17-letni chłopak. Bogumił Niewczas widział go cały czas. Miał wrażenie, że obserwują się wzajemnie. - Nagle skoczył na tory. Patrzył mi prosto w oczy, do końca - mówi maszynista. Taka tragedia zostaje do końca życia: - Tego się nie da wymazać z głowy.

Śmierć na torach oczami maszynistów. "Tego nie da się wymazać z głowy"
Bogumił Niewczas nigdy nie zapomni tragedii na torach (Getty Images)

W niedzielę 3 listopada maszynista zgodnie z procedurami dawał znać, że zbliża się do niestrzeżonego przejazdu w Karwicy Mazurskiej. Nie był jednak w stanie zatrzymać lokomotywy, gdy zauważył samochód. Uderzył w niego z ogromną siłą. Wrak auta pchał jeszcze przez kilkaset metrów.

Pięć osób zostało dosłownie zmiażdżonych. Wszyscy zginęli. Wśród ofiar była trójka dzieci. Wypadek wstrząsnął opinią publiczną w Polsce.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: Samolot na torach przed pędzącym pociągiem. Mrożące krew w żyłach nagranie z Los Angeles

PKP potwierdziło, że po wypadku w Karwicy Mazurskiej obsługa pociągu dostała wsparcie psychologów.

Wypadku nie da się uniknąć - mówi o2.pl jeden z maszynistów, który kilka lat pracował w PKP Cargo, a dziś szkoli adeptów tej pracy. - Jak samochód stoi już na przejeździe albo jest tam człowiek, to tylko od jego zachowania zależą dalsze losy. W zależności od zagrożenia siedzisz w kabinie lub uciekasz. Czekasz, jak to się skończy. Możesz w głowie liczyć, jak szybko pociąg się zatrzyma, ale to nie jest takie proste.

Dodaje, że niekiedy maszynista musi ratować swoje życie. Gdy na torach stoi ciężarówka, pozostaje ostro zahamować i uciekać na tył lokomotywy albo do innych wagonów, jeżeli to możliwe. Nie ma innej drogi. Potem trzeba tak wszystko poukładać sobie w głowie, żeby wrócić do pracy.

Nie mogę się obciążać, bo bym nie ruszył w trasę. To by oznaczało koniec kariery - mówi.

Wypadek, o którym nie może zapomnieć. "Nagle skoczył"

Bogumił Niewczas jest innego zdania. To doświadczony maszynista, opiekun Kolejowej Izby Tradycji na Dworcu Głównym w Toruniu. Przeżył trzy wypadki. Dwa z nich to zderzenie z samochodem. Bolesne, ale "da się wytrzymać". Jednego nie może wymazać jednak z pamięci, mimo że minęło już 20 lat.

To był wrzesień. Nie pamiętam, który rok. Ładna pogoda. Dobrze się jechało. Wjeżdżałem na peron w Lubaniu. Zauważyłem wtedy chłopaka. Chodził spokojnie wzdłuż krawędzi. Nagle skoczył na tory. Rozłożył ręce. Patrzył mi prosto w oczy, do końca - mówi wyraźnie poruszony Niewczas.

Emerytowany dziś kolejarz przyznaje, że miał nadzieję, że chłopak odskoczy. - Niekiedy odskakują, robią takie "wyzwania". Kto dłużej wytrzyma. Ten nie odskoczył - stwierdził.

Dziś pociąg dalej nie pojedzie

Po wypadku Niewczas dalej nie pojechał. Nie dlatego, że takie były procedury. Jeszcze kilka lat temu to maszynista decydował, czy może ruszyć w drogę.

- Ja odczułem to strasznie. Miałem 10 dni zwolnienia. Ciężko mi było to przetrawić. Dopiero mój siostrzeniec poszedł do sklepu, kupił pół litra i tak się wygadałem od A do Z - tłumaczy.

Podejście do wypadków zmieniło się na przestrzeni lat. Dziś nie ma mowy, aby maszynista ruszył w dalszą drogę.

Założenie w kolei jest takie, że jeżeli kogoś trafisz, to już nie jedziesz. Tu standardy bardzo się zmieniły. Wiele zależy jednak od podejścia. Są tacy, co rozpamiętują to długo, i tacy, którzy po prostu chcą pracować dalej. Nie ma tutaj sentymentów. Taka robota. Większość przedsiębiorstw stara się zachęcić do zaniechania jazdy. Zatrzymaj pociąg, ochłoń. Porozmawiaj z psychologiem. Idź na L4. Nie zawsze wypadek jest traumatyczny. Skutki bywają różne - wyjaśnia proszący o anonimowość były maszynista, a obecnie instruktor.
Bogumił Niewczas (z lewej) opiekuje się Kolejową Izbą Tradycji
Bogumił Niewczas (z lewej) opiekuje się Kolejową Izbą Tradycji (Muzeum Okręgowe w Toruniu)

"Nie ma człowieka, który byłby na to obojętny"

Bogumił Niewczas przyznaje, że ludzie różnie podchodzą do tego typu tragedii. Jedni pracują dalej. Inni w ogóle nie wracają do pracy.

Myślę, że nie ma człowieka, który byłby obojętny wobec takiego wypadku. Tego się nie da wymazać z głowy. Ja tego chłopaka wspominam do dziś. Płakać mi się chce, gdy o tym myślę. Jasne, w jednym będzie to siedzieć długo, w pracy, inny ma więcej luzu, szybciej się pozbiera - mówi Niewczas.

Kolejarz mówi też o innym wypadku: gdy jego kolega przejechał swojego syna. Tragicznie zrządzenie losu sprawiło, że dziecko "wybrało" własnego ojca, aby rzucić się pod pociąg. Mężczyzna ten po wypadku pracował, ale nie był już tą samą osobą. Trauma siedziała w nim do śmierci.

Miałem też kumpla, co miał 13 wypadków. To był chłop z twardym charakterem. Trawił to, ale widzieliśmy, że przeszedł swoje. Pamiętam też wypadek, gdy żołnierz zabił się na torach tuż przed Wigilią. 23 grudnia wyszedł na przepustkę na święta. Jak później wrócić do domu i dzielić się opłatkiem? - zastanawia się Bogumił Niewczas.

Marcin Lewicki, dziennikarz o2.pl

Dziękujemy za Twoją ocenę!

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Które z określeń najlepiej opisują artykuł:
Zobacz także:
Przejdź na
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem strony Kliknij tutaj, aby wyświetlić