W katastrofie 23 sierpnia zginął nie tylko sam Prigożyn, lider grupy Wagnera, ale też jej inni wysoko postawieni członkowie: Dmitrij Utkin (słynny "Wagner"), Walerij Czekałow, Jewgienij Makarian, Aleksandr Totmin, Nikołaj Matusiejew i Siergiej Propustin.
Teraz głosy zabrały wdowy po czterech ostatnich. Z kobietami skontaktowali się administratorzy popularnego rosyjskiego kanału VChK-OGPU, obserwowanego na Telegramie przez ponad 700 tys. użytkowników.
Relacje wdów są zbieżne - wszystkie mówią, że mniej więcej na 30 minut przed katastrofą jakikolwiek kontakt z ich mężami nagle się urwał.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Śmierć Prigożyna. "Coraz dziwniej i dziwniej"
Wdowa po Aleksandrze Tomtinie opisuje, że mąż był z nią w stałym kontakcie od wylotu z Afryki. Odpisywał, nagrywał wiadomości głosowe i jeszcze 23 sierpnia około godziny 13:00 przekonywał, że wieczorem "będzie w domu". Nagle jednak po prostu przestał się z nią kontaktować. Nie odczytał wysyłanych przez nią wiadomości, a potem całkowicie zniknął z sieci.
Podobne są relacje żon dwóch innych członków kierownictwa grupy. Chodzi o małżonki Nikołaja Matusiejewa i Jewgienija Makariana. One również miały przekazać, że komunikacja z ich mężami po prostu nagle się urwała - na około 20, 30 minut przed katastrofą samolotu.
Budzi to oczywiście liczne domniemania, czy śmierć kierownictwa grupy Wagnera faktycznie była owocem przypadkowej "katastrofy". To, że wszyscy mężowie wspomnianych kobiet mniej więcej w tym samym czasie zniknęli z sieci, niczego nie przesądza, ale mnoży pytania.
Same kobiety podkreślają, że to dziwne, bo Prigożyn nigdy nie wymagał od swoich podwładnych, żeby wyłączali telefony. Dodają, że w przeszłości wielokrotnie dostawały zdjęcia od mężów i korespondowały z nimi, kiedy ci byli na pokładzie samolotu wraz z Prigożynem.
Nie chciałbym snuć teorii spiskowych, ale albo leciały zwłoki, czyli np. otruto ich przed lotem, albo był to zwykły przypadek. To, że nie było z nimi kontaktu, da się pewnie logicznie wytłumaczyć. Mogli mieć choćby jakąś tajną odprawę przed lotem - mówi o2.pl analityk wywiadu mjr Robert Cheda.
Wskazuje też jeszcze jeden ciekawy wątek. Prawdopodobnie, jak mówi, w ścisłym kierownictwie grupy lub blisko niej mógł działać agent zawerbowany przez FSB. Być może, przypuszcza analityk, agent ten nawet sam zginął w katastrofie. Jak podsumowuje, cały ten lot "zaczyna wyglądać coraz dziwniej i dziwniej".
Dr Michał Sadłowski z Uniwersytetu Warszawskiego, pytany o relacje wdów po wagnerowcach, przestrzega przed wyciąganiem daleko idących wniosków. - Bateria w telefonie może się wyładować każdemu i wszyscy tego doświadczyliśmy. Jeśli jednak faktycznie był to zamach, to oprócz Prigożyna zginęli wszyscy na pokładzie i wyglądało to jak pokazowa egzekucja - komentuje w rozmowie z o2.pl
Śmierć Prigożyna. Przed katastrofą mówiło się o dwóch scenariuszach dla watażki
Dr Sadłowski zaznacza, że przed katastrofą samolotu w kręgach moskiewskich elit krążyły dwa główne scenariusze co do przyszłości Prigożyna.
Pierwszy zakładał, że Prigożyn i jego najemnicy zostaną wykorzystani do działań w Afryce. Rosja nadal ma tam przecież ogrom interesów: wojskowych, wywiadowczych czy wreszcie gospodarczych, bo nie można zapomnieć o surowcach naturalnych, takich jak ropa naftowa, gaz, złoto, diamenty czy uran. Przy czym Prigożyn miał już działać pod ścisłą kontrolą Kremla i wojska, bez większych własnych biznesów.
Czytaj też: Rosjaninie o Prigożynie. "Morderstwo"
Druga wersja zakładała, że Prigożyn po prostu zginie. Do końca roku lub najdalej w przyszłym. I katastrofa wskazuje, że Kreml po prostu zrealizował drugi scenariusz. Dr Sadłowski ocenia, że Putin być może chciał po prostu zakończyć historię nieudanego puczu w wykonaniu Prigożyna, a przy okazji też wzmocnić swoją pozycję, przejąć zwolenników Prigożyna, ultranacjonalistów i tzw. "turbopatriotów", których wcale nie było tak mało.
Być może jest to także sygnał dla części technokratów, że zbyt mało robią na rzecz wojny i wojennego wysiłku państwa. Ja patrzę na to w pierwszej kolejności jako na manifestację zamknięcia kwestii puczu. Przekaz ma być taki, że Prigożyn zawiódł w kluczowym momencie, narobił szkód i jest to pokazanie, że działania antypaństwowe będą zwalczane bez litości - przekonuje historyk.
Na drugim miejscu jest wysłanie sygnału do elit, częściowo wojska. A w Rosji już zaczyna się mówić i myśleć o przyszłorocznych wyborach, więc trzeba się skonsolidować i po prostu wytrzymać, przeczekać zmęczoną wojną Europę. Oraz doczekać do wyborów w USA i tego, kto zdobędzie prezydenturę: demokraci Bidena czy coraz bardziej niechętni wojnie republikanie.
Łukasz Maziewski, dziennikarz o2.pl
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.