Niebezpieczną sytuację opisuje "Fakt". Podczas upragnionych wakacji w Albanii doszło do poważnego incydentu. Czytelnik "Faktu" udał się na fakultatywny rejs po słynnym jeziorze Koman.
To jedna z najczęściej wybieranych atrakcji turystycznych w całej Albanii. Organizatorem wycieczki był polski rezydent, współpracujący z biurem podróży "Itaka". Wycieczka odbyła się 25 lipca.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Mężczyzna podkreśla, że nic nie zwiastowało nerwów podczas wyprawy. Po turystów przyjechał autokar, który zabrał ich do portu, z którego wypłynęli. Sternicy podzielili pasażerów między kilka łódek.
Wtedy pojawiły się pierwsze problemy. Na wyposażeniu łódek nie było kapoków, które mogłyby ubrać dzieci.
Po pierwsze, nie było kapoków dostosowanych do rozmiarów dziecięcych, po drugie nawet tych dla dorosłych nikt nie kazał wkładać. Dopłynęliśmy na miejsce, był czas wolny - relacjonuje turysta w rozmowie z "Faktem".
Mężczyzna dodaje, że na lądzie grupa miała czas wolny. Wtedy przyszedł czas powrotu. Ten okazał się dramatyczny dla uczestników wycieczki.
Turyści siedzieli w krzakach. Sternicy nie mieli uprawnień
W pewnym momencie łódka, w której siedział polski turysta, wpłynęła w krzaki. Oficjalnie dlatego, że mały chłopiec płynący z grupą musiał się załatwić. Gdy dziecko wróciło na pokład, łódka nie odpłynęła. Oficjalnie dlatego, że "w porcie miał być korek".
Czytelnik "Faktu" czuł się zaniepokojony tą informacją, bo inne łódki płynęły normalnie. Łącznie turyści ukrywali się w krzakach przez 40 minut. W pewnym momencie turystom nakazano ubrać kapoki. Łódka dopłynęła do portu.
Gdy mężczyzna zażądał wyjaśnień, usłyszał, że "policja prowadziła kontrole na jeziorze", badając m.in. certyfikaty i uprawnienia sterników. Sternicy z łódki turysty nie mieli odpowiednich dokumentów.
Poszkodowany turysta chciał zawiadomić policję, ale recepcja hotelu i rezydent utrudnili mu zgłoszenie sprawy. Gdy w Polsce mężczyzna chciał odzyskać pieniądze za wycieczkę, biuro przekierowało go do albańskiego organizatora, nie poczuwając się do winy.
Redakcja "Faktu" próbowała skontaktować się z przedstawicielami Itaki. Dziennikarze nie uzyskali jednak żadnego komentarza od biura podróży.