W środę na kolejnym pochodzie Strajku Kobiet policja użyła przemocy wobec protestujących. Z nagrań wynika, że funkcjonariusze będący na proteście po cywilnemu wyciągali pałki teleskopowe i bili pokojowo maszerujących demonstrantów.
Stojący uczestnicy protestu zostali spryskani gazem pieprzowym. Jeden z funkcjonariuszy użył też gazu wobec posłanki, która pokazywała legitymację poselską.
Po tych zajściach w internecie pojawiły się dane niektórych policjantów. Pokazano ich twarze, podano adresy, numery telefonów i nazwiska. Odpowiedź Zbigniewa Ziobry była natychmiastowa.
Minister sprawiedliwości zapowiedział, że każdy, kto wziął udział w udostępnianiu danych policjantów, poniesie odpowiedzialność karną. Zająć się ma tym Prokuratura Okręgowa w Warszawie.
Nazwiska i adresy policjantów są objęte tajemnicą, która ma chronić przed zemstą świata przestępczego. Ujawnienie ich tożsamości jest nie tylko czynem nieetycznym i niemoralnym, lecz przede wszystkim sprowadza na funkcjonariuszy bezpośrednie ryzyko utraty zdrowia, a nawet życia. Stwarza też poważne zagrożenie dla ich najbliższych. Dlatego ujawnienie nazwisk i adresów policjantów to przestępstwo - napisano w oświadczeniu Prokuratury Krajowej.
Liderka Strajku Kobiet Marta Lempart nazywa to oświadczenie "bredniami". W rozmowie z Radiem Zet powiedziała, że akcja ma na celu znalezienie ludzi, którzy zrobili krzywdę protestującym i postawienie ich przed sądem.
Ludzie w internecie identyfikują bandytów, którzy na demonstracji bili ludzi pałkami, gazowali ich. Być może to byli policjanci, ale nie możemy liczyć na to, że wyjaśni to policja czy też prokuratura. My po prostu szukamy bandytów, żeby ich postawić przed sądem - powiedziała Marta Lempart w Radiu Zet.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.