Armia w Birmie wprowadziła 1 lutego stan wyjątkowy i przejęła na rok władzę w kraju. Przekazano ją generałowi Min Aung Hlaingowi. Pucz miał stanowić odpowiedź na "oszustwa wyborcze". Wojskowi aresztowali laureatkę Pokojowej Nagrody Nobla Aung San Suu Kyi. To liderka rządzącej w Birmie Narodowej Ligi dla Demokracji (NLD). Oprócz niej żołnierze zatrzymali również innych czołowych polityków tej partii.
Wydarzenia z Birmy odbiły się szerokim echem na całym świecie. Oświadczenie wydała rzeczniczka Białego Domu Jen Psaki. Rzeczniczka zapewniła, że "USA stoją po stronie Birmańczyków w ich dążeniu do demokracji". I podkreśliła, że o sytuacji poinformowany został prezydent Joe Biden.
Stany Zjednoczone podejmą działania przeciwko osobom odpowiedzialnym, jeśli nie wycofają się z tych działań - ostrzegła Jen Psaki.
Amerykański sekretarz stanu Antony Blinken wezwał z kolei do uwolnienia wszystkich urzędników państwowych i przywódców społeczeństwa obywatelskiego.
Na sytuację w Birmie zareagowały również Australia i Japonia. Minister spraw zagranicznych Australii Marise Payne wezwała wojsko Birmy do poszanowania praworządności. Rzecznik rządu Japonii Katsunobu Kato podkreślił, jak ważne jest rozwiązanie tego konfliktu w sposób pokojowy. Działania armii potępił też sekretarz generalny ONZ Antonio Guterres, o czym poinformował rzecznik.
Wzywamy wojsko do poszanowania praworządności, rozwiązywania sporów za pomocą zgodnych z prawem mechanizmów oraz do natychmiastowego uwolnienia wszystkich przywódców cywilnych i innych, którzy zostali bezprawnie zatrzymani - oświadczyła szefowa australijskiego MSZ.
Czytaj też: Ma 68 lat i ma zapłacić skarbówce krocie. W jego sprawie sąd sam sobie zaprzeczył
Armia w Birmie miała zakłócić działanie telewizji i internetu. Państwowa telewizja MRTV przestała nadawać sygnał. Na Facebooku poinformowano, że brak emisji spowodowany jest problemami technicznymi.