Amerykańska grupa KISS na pierwszą pożegnalną trasę koncertową wyruszyła w 2000 roku. Dwie płyty studyjne, pięć krążków koncertowych i dwie dekady później zespół ponownie zapowiedział zawieszenie podkutych buciorów na kołku.
W 2019 roku muzycy wyruszyli na End Of The Road Tour. Składająca się z blisko 200 przystanków na całym świecie trasa koncertowa KISS po raz pierwszy w historii zahaczyła o Polskę. Po udanym koncercie przed trzema laty w Krakowie, zespół postanowił odwiedzić nasz kraj ponownie.
3 czerwca 2022 roku muzycy zagrali pożegnalny koncert w Łodzi. Jak wypadła na żywo grupa szczycąca się mianem "najgorętszego zespołu na świecie"?
Fajerwerki, plucie ogniem i przejazd na linie nad publicznością. KISS zawojowało Atlas Arenę
Drugi koncert KISS w Polsce pierwotnie miał odbyć się 15 lipca 2020 roku w Gliwicach. Plany hegemonów rocka pokrzyżowała jednak pandemia. Przy okazji zmieniła się agencja organizująca występ, co z medialnego punktu widzenia wyszło chyba wszystkim na dobre – koncert wreszcie był promowany tak, jak w innych krajach.
Występ KISS zorganizowany przez Prestige MJM odbył się w łódzkiej Atlas Arenie. Biorąc pod uwagę imponującą zautomatyzowaną scenę oraz ilość pirotechniki, z którą przyjechał zespół, taki koncert nie mógłby się odbyć poza stadionem.
Około godzinę po otwarciu bram na scenę wyszedł support w postaci polskiego zespołu 1One. Trzeba przyznać, że dla fanów muzyki hardrockowej był to ciężki orzech do zgryzienia. 30-minutowy set składający się z 5 utworów rozgrzał publiczność w bardzo umiarkowanym stopniu. Atrakcją mógł być jedynie cover AC/DC "Highway to Hell", zaśpiewany i zagrany na przyzwoitym poziomie.
Mniej więcej o godz. 21 na wypełnionej w niemal po brzegi Atlas Arenie zgasły praktycznie wszystkie światła. Zza osłoniętej kurtyną sceny rozległ się charakterystyczny okrzyk: "W porządku, Polsko! Chcieliście najlepszego, więc dostaliście najlepsze. Najgorętszy zespół na świecie – KISS".
Wraz z eksplozją towarzyszącą pierwszym taktom "Detroit Rock City" kurtyna opadła, a na scenę na specjalnych platformach zjechali: Paul Stanley, Gene Simmons, Tommy Thayer i Eric Singer. Członkowie zespołu w charakterystycznym make-upie i ekstrawaganckich strojach weszli na scenę zupełnie jak do siebie.
Koncerty KISS charakteryzują się spektakularnymi efektami wizualnymi i pirotechnicznymi. Ten nie był tutaj wyjątkiem. Stojąc w pierwszych rzędach, na twarzy poczuć można było ciepło płomieni buchających na scenie.
Już podczas drugiego utworu grający na basie w stroju "demona" Gene Simmons przywitał fanów po polsku słowami: "Polska, jak się masz?". Mała przerwa na kolejne przywitanie publiczności nastąpiła po "Shout It Out Loud". Paul Stanley zwrócił się do zgromadzonych, podkreślając, że grupa "wraca do Polski zgodnie z obietnicą".
Pierwszym punktem kulminacyjnym show był utwór "I Love It Loud", na koniec którego Gene Simmons chwycił swoim zwyczajem za rozpaloną pochodnię i splunął ogniem ze sceny, ku uciesze publiczności. Zaraz po "Cold Gin" przyszedł czas na solowy popis gitarzysty prowadzącego, Tommy'ego Thayera.
Grupa zagrała także utwór, który wrócił do setlisty po latach, czyli "Tears Are Falling". Choć trzeba przyznać, że głos Paula Stanleya to już nie to samo co kiedyś i frontman musi w kluczowych momentach opierać się na chórkach kolegów z zespołu, nadal dobrze było usłyszeć kawałek na żywo.
Perkusyjna solówka Erica Singera na jadącej w górę platformie płynnie przeszła w jeszcze jeden popis Simmonsa. Plujący nie tylko ogniem, ale i sztuczną krwią basista, przed utworem "God Of Thunder", rozpoczął swój charakterystyczny dialog z publicznością. – Ach tak? – zapytał. – Tak – odpowiedziała zachwycona publiczność. – Ach tak? – Tak. – W porządku – stwierdził Gene Simmons, wjeżdżając na platformie niemal pod sufit, skąd zaśpiewał kolejny kawałek.
Oczywiście nie zabrakło także specjalnego występu Paula Stanleya, który przed "Love Gun" przyznał, że chciałby zobaczyć z bliska publiczność stojącą w ostatnich rzędach. Po otrzymaniu symbolicznego "zaproszenia" frontman wsiadł na specjalną linę, na której przejechał nad głowami fanów na wysepkę na środku płyty. – Macie miejsca w pierwszym rzędzie – zwrócił się do stojących koło niego fanów.
Na utwór "I Was Made For Lovin' You" to fani przygotowali dla zespołu niespodziankę. Organizator zapewnił koncertowiczom maski z make-upem Paul Stanleya. Zamiast charakterystycznej gwiazdy, na oku znalazł się jednak kontur Polski. Koncertowicze założyli swój "make-up" na kawałek wykonywany przez gitarzystę z wysepki na środku stadionu.
Grupa zakończyła podstawowy set utworem "Black Diamond". Na uwagę zasługuje także bis, na który Eric Singer wyjechał z fortepianem spod sceny, śpiewając klimatyczną balladę "Beth". Koncert zwieńczył rockowy hymn "Rock And Roll All Nite" przy milionach konfetti wystrzelonych spod sceny i z Paulem Stanley'em rozbijającym swoją gitarę na koniec utworu.
To już nie było zmęczone KISS sprzed trzech lat. Rockowe show porwało publiczność w Łodzi
To była szalona noc w Łodzi. Widać było, że zespół znakomicie czuje się na scenie, muzycy żartowali i przekomarzali się między sobą. Publiczność również nie zawiodła, co wcale nie było przed koncertem takie oczywiste. Rzadko puszczany w latach 80. i 90. z powodu cenzury w polskim radiu zespół, nigdy nie zdobył bowiem takiego uznania w Polsce, jak w innych europejskich krajach.
To już nie było KISS z Krakowa, sceptycznie nastawione do "nowej" polskiej publiczności. Czy to efekt świeżości, dwóch dni przerwy po występie w Dortmundzie oraz faktu, że był to drugi koncert na tej części trasy? Tego się nie dowiemy. Faktem jest, że muzykom na pewno odpocząć pozwoliła przerwa spowodowana pandemią.
Wszystkie popisy rodem z cyrku nie były oczywiście dla fanów KISS niczym nowym. Fakt jednak, że mimo blisko 70 lat na karku, członkowie grupy potrafią nadal bawić publiczność tak jak dobre kilkanaście lat temu, zasługuje na ogromne uznanie. Gdyby nie porywająca muzyka, wszystkie te efekty byłyby tylko nic nie znaczącymi, marnymi sztuczkami.
Koncert KISS to wydarzenie na które warto wybrać się przynajmniej raz w życiu, żeby zobaczyć jak może wyglądać prawdziwe rockowe show. Z pewnością szkoda, że to najprawdopodobniej ostatni występ zespołu w Polsce. Ale czy znając tych konkretnych muzyków, możemy być tego tacy pewni?
Jan Manicki, dziennikarz Wirtualnej Polski
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.