Szpital przy ul. Koszarowej we Wrocławiu został w czwartek wyznaczony przez ministra zdrowia jako główne miejsce leczenia zakażonych koronawirusem na Dolnym Śląsku. Jednak jak tłumaczy prof. Krzysztof Simon, ordynator oddziału zakaźnego, placówka nie jest w stanie przyjąć kolejnych chorych.
Brakuje nam lekarzy i pielęgniarek. Już wiosną mówiłem: przygotujcie się na jesień. Będzie grypa, będzie paragrypa, będzie Covid. Ludzie nie mają siły pracować od świtu do nocy, po 14-15 godzin. Asystenci przewracają się ze zmęczenia - tłumaczy ordynator oddziału zakaźnego szpitala przy ul. Koszarowej we Wrocławiu w rozmowie z "Gazetą Wrocławską".
Tymczasem to właśnie do tego szpitala, zgodnie z decyzją ministra zdrowia, mają być transportowani najciężej chorzy pacjenci z koronawirusem z całego Dolnego Śląska.
Nasz szpital jest w tej chwili przyblokowany. Jeżeli nie uda się ograniczyć liczby zakażeń, będzie katastrofa. Nie będzie się gdzie leczyć. Pacjenci będą umierać na stojąco - mówi ostro prof. Krzysztof Simon.
Według statystyk urzędu marszałkowskiego na Koszarowej jest jeszcze około 40 wolnych łóżek. Skąd taka rozbieżność? Jak mówi prof. Simon urzędnicy liczą wszystkie łóżka w szpitalu. Część z łóżek jest niedostępna, gdyż jeśli pojawia się osoba z podejrzeniem zakażenia koronawirusem trafia ona do 2 - 3 osobowej sali. Dwa łóżka są wyłączone. W statystykach są one ciągle dostępne, a personel w praktyce nie może ich wykorzystać.
Możemy i 100 łóżek dostawić na korytarzach, ale to nie rozwiązuje sprawy. Potrzebna jest też aparatura, potrzebny jest dostęp do gazów medycznych - wylicza ordynator.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.