Kiedy w ubiegłym roku rosyjskie natarcie na Donbas było bliskie przełamania ukraińskich linii obrony, na Zachodzie zapadła decyzja o dostarczeniu obrońcom zestawów HIMRAS. Przyniosło to pożądany skutek i opóźniło rosyjskie postępy. Wtedy Rosjanie sięgnęli po zapasy środków napadu powietrznego.
Na Ukrainę zaczęły masowo spadać rakiety, pociski manewrujące i drony. Celem były np. obiekty infrastruktury krytycznej, m.in. ciepłownie i elementy systemu energetycznego. Zachód zareagował, dostarczając obrońcom Ukrainy nowoczesne systemy obrony przeciwlotniczej.
Z drugiej strony działały także ukraińskie siły lotnicze. Choć przewaga po stronie rosyjskiej była (i jest) duża, ukraińscy piloci, wspierani i zaopatrywani sprzętowo przez Zachód, byli w stanie pokrzyżować szyki rosyjskiego lotnictwa. Rosjanie muszą więc sięgać po nowe rozwiązania. Jednym z nich ma być "Sztorm".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Piloci i rekruci
Brytyjski wywiad wojskowy donosi, że powstaje nowa jednostka sił powietrzno-kosmicznych Rosji. Formacja - nie wiadomo na razie, jaka będzie jej liczebność - ma nosić kryptonim "Sztorm". W jej skład mają wejść samoloty myśliwsko-bombowe Su-24 i Su-34.
Co to oznacza? To, że Rosjanie mogą użyć formacji do ataków na cele naziemne. Samoloty Su-24 i Su-34 to maszyny w nomenklaturze rosyjskiej nazywane "bombowcami frontowymi" - mogą przenosić pokaźny zestaw uzbrojenia. Nawet do ośmiu ton (w zależności od wersji) bomb, pocisków i dodatkowych zasobników. Oprócz tego, w jednostce ma znajdować się również eskadra śmigłowców bojowych.
Jednostka, jak donosi wywiad brytyjski, ma być dobrze opłacana i "elitarna". Mogą być do niej rekrutowani także emerytowani piloci wojskowi. Z jednej strony oznacza to, jak twierdzą Brytyjczycy, że regularne siły powietrzne nie wywiązują się należycie ze swoich zadań. Z drugiej - piloci emerytowani mają duże doświadczenie bojowe.
"Bardzo dziwny ruch"
Działania Rosjan krytykuje były Inspektor Sił Powietrznych gen. bryg. rez. pil. Tomasz Drewniak. W rozmowie z o2.pl oficer ocenia, że zdecydowanie się na taki krok oznacza, wbrew pozorom, problemy Rosjan.
Przez długie lata nie szkolili pilotów w wystarczającym stopniu. Z pilotem jest jak z zawodowym sportowcem – musi trenować, bo inaczej będzie "grał w lidze okręgowej" - mówi gen. Drewniak.
Jak wskazuje oficer, w systemie NATO pilot, który chce uzyskać status combat ready – dopuszczający go do działań bojowych – musi mieć wylatane 180 godzin i to o określonym stopniu trudności.
Mówimy o lotach w trudnych warunkach czy nocą. Rosjanie latali po 40-50-60 godzin. Jak mieli się wyćwiczyć? - pyta gen. Drewniak.
Oficer podkreśla, że pilot po szkole musi trafić na określony typ statku powietrznego, do wskazanej jednostki, gdzie rozwija swoje umiejętności. I z tym Rosjanie mieli największy problem. Tym bardziej, że ich siły powietrzne wykorzystują kilkanaście typów statków powietrznych. Od leciwych myśliwców MiG-29, przez mogące przenosić pociski Kindżał MiG-31 do nowoczesnych Su-35.
Podobnie jest w kwestii samolotów szturmowych. Do tych zaliczane są Su-24 i Su-25 oraz wspomniany już na początku Su-34. Samoloty Su-24 i Su-34 to maszyny przeznaczone tylko do ataku celów naziemnych.
W mojej ocenie oznacza to, że Rosjanie mają problem. Historia zna takie przypadki. Takie jednostki budowali już Niemcy pod koniec II wojny światowej. Budując taką strukturę rozwala się wszystko inne – ściąga się techników, obsługę itp. W normalnych uwarunkowaniach to jest bardzo dziwny ruch. Takie ruchy nigdy nie kończą się dobrze - mówi dalej gen. Drewniak.
Mniej pocisków?
Nie wiadomo, kiedy grupa "Sztorm" wejdzie do działań bojowych. Jeśli jednak Rosjanie faktycznie tworzą taką jednostkę, to może oznaczać, iż mają problemy z wyszkoleniem regularnych pilotów wojskowych, a po wtóre - że w magazynach pocisków, np. samosterujących pocisków Kalibr lub Ch-55 i Ch-101 faktycznie zaczynają widzieć dno.
Tym bardziej, że Ukraińcy dość sprawnie kierują swoją obroną przeciwlotniczą. Uzupełniły ją systemy zachodnie (np. Patriot), które nieźle radzą sobie nawet z najnowocześniejszymi w rosyjskim arsenale pociskami hipersonicznymi Kindżał.
Inną sprawą jest, że swoje problemy z zapasami pocisków mają też Ukraińcy. Sprzęt, którym dysponowali, np. zestawy S-300 lub 9K37 BUK, również był niszczony przez Rosjan. Dlatego ukraińską obronę przeciwlotniczą trzeba było łatać. M.in. pochodzącymi z Polski zestawami przeciwlotniczymi Osa czy Newa. Podobnie sytuacja ma się nie tylko z wyrzutniami, ale i pociskami do nich. Tych zaczyna zwyczajnie brakować.
Czytaj też: Kłopoty Ukraińców? "Rakiet będzie coraz mniej"
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.