260 lat wcześniej, kiedy w tymże samym Wrocławiu, uczeń ze szkoły parafialnej kościoła św. Elżbiety utonął w Odrze, nauczyciel za niesubordynację wymierzył ciału zmarłego karę chłosty. Sprawę relacjonował Mikołaj Wynmann, rektor szkoły w Nysie i autor opublikowanego w 1538 roku pierwszego znanego nam podręcznika pływania pod wdzięcznym tytułem "Pływak, czyli o sztuce pływania dialog wesoły i przyjemny w czytaniu".
Porywczy nauczyciel unieść się musiał honorem, kiedy usłyszał o przeprowadzonym w tym samym roku pokazie zanurzenia dzwonu nurkowego w hiszpańskim mieście Toledo. W obecności cesarza Karola V i dziesięciotysięcznej widowni, dwóch greckich nurków zostało opuszczonych na dno rzeki Tag na dwadzieścia minut, co było dla zebranych niewiarygodną wprost sensacją.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Skyllias ze Skione
Grecy posiadali spore doświadczenie w umiejętnościach radzenia sobie w wodzie i pod wodą. Herodot w "Historii wojen grecko-perskich" wspomina wydarzenie z 480 r. p.n.e. W czasie najazdu Persów, dwoje doskonałych pływaków i nurków greckich, Skyllias i jego córka Hydne, po przepłynięciu 15 km na wzburzonym morzu, podcięło liny kotwiczne perskich okrętów, rozpraszając flotę wroga na morzu. Przy okazji zadbali o wyłowienie z wraków części kosztowności.
U starożytnych Greków sprawa była oczywista, wszak już Platon pisał, że "nie powinno się powierzać władzy osobie, która ani czytać, ani pływać nie potrafi". Z Platonem nie wypadało się nie liczyć, więc w palestrach ateńskich doskonalono się w sztuce pływania hartując ducha i ciało.
Pradziadkowie stylu motylkowego
W 1587 r. Anglik Everard Digby wydał książkę "O sztuce pływania". W opinii autora celem pływania było nie tyle sprawne poruszanie się w wodzie, ile unoszenie się na jej powierzchni. Ruchy pływaka różniły się od znanych nam stylów pływackich. Digby opisuje dla przykładu osobliwą technikę lokomocji na grzbiecie: pływak leży na powierzchni wody twarzą ku górze, prawą ręką chwyta lewą nogę i odwrotnie.
Obok opisu stylu zbliżonego do pływania "żabką" czy "na boku" czytelnik dowiaduje się o innych rozmaitych metodach nazwanych "ugniataniem wód", "pływaniem z zakładaniem nogi jedna na drugą", "czwór wynurzaniem" albo "kozim skokiem". Style te były na tyle cudaczne, że z czasem je zarzucono.
Zanurzony samuraj
Przyszłych adeptów szkoły samurajów od najmłodszych lat wdrażano do pływania techniką "suyey-jutsu", wypracowaną dla wojowników angażowanych do specjalnych misji bojowych. Po pierwsze, w pełnym rynsztunku bojowym należało pokonać czyhające w wodzie przeszkody. Po drugie, wprawny samuraj musiał nie tylko utrzymać się na wodzie, ale jednocześnie strzelać z flagowego, obok katany, oręża samurajów - łuku. Po trzecie, wojownik musiał posiąść umiejętność radzenia sobie w wodzie ze związanymi rękami i nogami.
Arcytrudnym sprawdzianem poziomu umiejętności pływania był test polegający na kaligrafowaniu na wodzie – pływak musiał utrzymywać się na powierzchni i jednocześnie pisać na tabliczce położonej na wodzie. Jeśli tusz, tabliczka i pióro pozostały suche, kurs uznawano za zaliczony.
Człowiek delfin
W kolchidzie iberyjskiej pływak nie używa nóg, ani rąk, wykonując ciałem ruchy imitujące delfina. Styl ten poszedłby w zapomnienie, gdyby nie Henry Kuprashvili – były żołnierz, profesor, dziennikarz i prezydent federacji gruzińskich stylów pływania. W sierpniu 2002 roku, nie używając rąk ani nóg, przepłynął cieśninę Dardanele (12 km) w 3 godziny i 15 minut.
Płynął skrępowany taśmami, wykonując ruchy ciałem jak delfin. Według Kuprashvili, gruziński styl pływania wzmacnia charakter, wolę i odwagę. W ekstremalnych przypadkach, zwiększa szanse pływaka na ucieczkę drogą morską na wypadek uwięzienia i zakucia w kajdany. I choć ostatnia opcja wydaje się ostateczną, trening pływacki "na delfina" stanowi obowiązkowy punkt szkolenia dla gruzińskich żołnierzy.
Trudgen
Historia pojawienia się tego stylu jest dość zabawna. Opisał go pod koniec XIX wieku John Arthur Trudgen, który przyglądał się pływającym Indianom podczas swoich podróży do Ameryki Południowej. Trudgen okazał się nieuważnym obserwatorem, bo błędnie opisał ruch nóg, który w jego wersji był bardziej zbliżony do żabki. Stworzył w ten sposób hybrydę żabki i kraula, którą od jego nazwiska nazwano "trudgenem". Trudgenem wygrywało się zawody. Do czasu.
Kolejnym innowatorem był Australijczyk Richmond Cavill, który zmienił pracę nóg z nożycowania na kopanie góra-dół. Tym razem inspiracją było pływanie tubylców przy wyspach Salomona. Na międzynarodowych zawodach pływackich w 1902 roku Cavill zdeklasował wszystkich trudgenowców używając nowego stylu, który od tej pory nazywano australijskim kraulem.
Sztuka pływania w szkole
Pływanie weszło do szkół dopiero w XVIII wieku. O jego korzyściach, zdrowotnych i wychowawczych, niemal równolegle zaczęli pisać zachodnioeuropejscy myśliciele, od Johna Locka, przez Jeana-Jacquesa Rousseau, po Johannesa Bernharda Basedowa. W Polsce za propagowanie pływania wziął się fenomen w europejskim szkolnictwie tamtego okresu, czyli sama Komisja Edukacji Narodowej.
Pierwsze systemy zbiorowego nauczania sztuki pływania powstały przy jednostkach wojskowych, z udziałem oficerów. Wojskowa Szkoła Pływania na Marymoncie, której inicjatorem miał być wielki książę Konstanty, uczyła jak pływać z jednego brzegu Wisły na drugi w pełnym umundurowaniu i z szablą w zębach.
Początkowo na lądzie kursanci ćwiczyli ruchy rąk i nóg, leżąc na urządzeniu, przypominającym hamak rozpięty na wysokości jednego metra. Na kolejnych lekcjach zanurzali się w wodzie przepasani konopnym pasem z przymocowaną linką, której drugi koniec był przywiązany do kija. Z pomocą takiej "wędki" stojący na pomoście trener asekurował ucznia.
Uzyskany w marymonckiej szkole patent był czymś w rodzaju dzisiejszej karty pływackiej. Jeden z absolwentów, Józef Patelski, wspominał popisowe ćwiczenia na Wiśle w obecności wielkiego księcia Konstantego na jesieni 1826 r., kiedy wraz z kompanami, jedynie w krótkich majtkach i furażerce na głowie, forsował lodowatą rzekę. "Dostawszy się na brzeg przeciwległy chwyciliśmy za broń, rozsypali się w tyralierów i rozpoczęli ogień, dzwoniąc zębami na grzmot naszych karabinów".
Szkołą kierował podpułkownik Franciszek Valentin d’Hauterive, weteran wojen napoleońskich, który, ironią losu, zginął w sposób osobliwy jak na wojskowego instruktora pływania. Utonął podczas przeprawy polskich oddziałów przez Wilię w czerwcu 1831 r.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.