Jak informuje "Fox News", ostatni kontakt z 45-latkiem miała jego córka. Została ona poinformowana telefonicznie przez ojca, że zdecydował się na samotną wyprawę w góry. Od tamtego momentu nikt ze znajomych nie wiedział, co się dzieje z nowojorczykiem.
Przeczytaj także: Radioaktywna kapsuła wielkości tictaca. Nowy alert w Australii
Tragiczny finał poszukiwań turysty. Co go spotkało?
Alarm wszczęto po tym, gdy 45-latek nie pojawił się w pracy – miał wrócić do obowiązków służbowych dwa dni od feralnej wyprawy.
Nieobecność nowojorczyka nie została zbagatelizowana i wkrótce na jego poszukiwania udali się przedstawiciele służb.
45-letni mieszkaniec Brooklynu wybrał się na samotną wędrówkę do rezerwatu Mohonk (...), ale dwa dni później nie pojawił się w pracy – potwierdził rzecznik Departamentu Ochrony Środowiska Stanu Nowy Jork (New York Post).
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Przeczytaj także: 34-letni Filip nie wróci już do domu. Tragiczny finał poszukiwań
W toku śledztwa policjantom udało się m.in. zlokalizować pojazd, którym poruszał się zaginiony. Auto zostało znalezione na parkingu rezerwatu Spring Farm. Miało to miejsce trzy dni od ostatniego kontaktu z 45-latkiem.
W poszukiwania zaangażowali się m.in. przedstawiciele policji stanowej, strażnicy leśni oraz strażnicy z rezerwatu Mohonk. Ich działania poważnie utrudniały warunki atmosferyczne, ponieważ panowała burza śnieżna.
W rezultacie bezpieczeństwo, a nawet życie służb stało się zagrożone, ponieważ poruszali się po stromym i skalistym terenie.
Przeczytaj także: Wyszedł tylko po zakupy. Ciało znaleziono tydzień później
Przełomem w poszukiwaniach było odnalezienie plecaka i telefonu zaginionego. Znajdowały się u podnóża 50-metrowego klifu. Sześć godzin później doszło do odnalezienia zwłok 45-latka. Najprawdopodobniej przyczyną jego śmierci był upadek z wysokości, jednak szczegóły ustali medyk sądowy.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.