Władimir Putin zawsze zaprzeczał powiązaniom Kremla z grupą Wagnera. Prezydent Federacji Rosyjskiej kłamał z wielu powodów. Przede wszystkim nie mógł potwierdzić doniesień ze względu na fakt, że działalność najemników w Rosji jest oficjalnie nielegalna i podlega karze pozbawienia wolności.
Korzystanie z "usług" najemników jednak się Putinowi opłaca. Dawanie im zleceń często przynosi świetne efekty. Poza tym dyktator nie musi im płacić regularnego żołdu ani ponosić kosztów świadczeń emerytalnych. Dla Putina ważne jest również to, że zawsze może odmówić odpowiedzialności za działania grupy, która przecież oficjalnie nie istnieje.
Jednym z takich kompromisów było stworzenie równoległej struktury, której udział w walce można było w razie potrzeby zdezawuować (poddać w wątpliwość - przyp. red.) W międzyczasie obywatele Rosji uspokajali się, oglądając piękne obrazy z parad wojskowych na Placu Czerwonym, pewni niezwykłej sprawności naszej armii - pisze w książce Gabidullin.
Zobacz także: Kijów: Nalot na kluby nocne. Cel od początku był jasny
Autor książki opisał w niej jak wygląda struktura grupy Wagnera. Na czele organizacji stoją dwaj mężczyźni. Ppłk Dimitri Utkin "Wagner" to jej założyciel, który odszedł z rosyjskiej armii w 2013 r. Jego pseudonim jest hołdem dla niemieckiego kompozytora. O dziwo najemnik jest wielkim wielbicielem Trzeciej Rzeszy i Adolfa Hitlera. Widać to m.in. po jego tatuażach. Na jego ciele można zauważyć nazistowskie godło SS. Obecnie dla Utkina ma pracować około 5 tysięcy najemników.
Drugim przywódcą grupy Wagnera jest Jewgienij Prigożyn. Na jego temat Gabidullin już się tak nie rozpisuje. Ma to wynikać z faktu, że łączy ich pakt moralny. Oligarcha oddał mu cenne usługi, zanim Marat opuścił grupę w 2019 r. Z innych źródeł można się jednak dowiedzieć, że urodził się w 1960 roku. Były przestępca stał się jednym z najpotężniejszych ludzi w Rosji. Wszystko dzięki bezwzględnym działaniom po upadku ZSRR. To właśnie dzięki zaangażowaniu w wiele sektorów udało mu się zbudować imperium. Posiadane przez niego luksusowe bary były często odwiedzane przez rosyjskich polityków. Pozwoliło mu to na zdobycie ważnych kontaktów, w tym zaprzyjaźnienie się z Władimirem Putinem. Nie bez powodu Prigożyn zdobył pseudonim "Kucharz Putina".
Zobacz także: Budował rezydencję Putina. Dmitrij Michalczenko trafi do kolonii karnej o zaostrzonym rygorze
Zrobił to jako pierwszy
Gabidullin jest pierwszym najemnikiem Wagnera, który postanowił się ujawnić i opisać działania w strukturze. Rosjanin ryzykuje w ten sposób własne życie, jednak nie ujawnia w swoich zeznaniach tajemnic państwowych. W swojej publikacji użył fałszywych pseudonimów bojowników, aby nie dosięgnęły ich konsekwencje. Pseudonim nadany mu przez towarzyszy przed laty to "Dziadek". Otrzymał to ze względu na swój wiek. W momencie wstąpienia do szeregów miał już bowiem 48 lat.
Zobacz także: Kuzynka Putina i 12 innych. Lista rośnie
Kuszą ich zarobki
Autor książki opowiedział w niej również o motywacjach, które przyciągają najemników do grupy Wagnera. Niewątpliwie jedną z nich są zarobki, które kilkakrotnie przewyższają dochody regularnych żołnierzy. Średnia płaca nie przekracza tam 400 euro, a najemnicy już za sam miesiąc przygotowawczy otrzymywali tysiąc euro. Za walkę na froncie na konto każdego z nich wpływało od 1500 do 1800 euro. Ponadto za każdy udział w operacji bojowej są premie, dzięki którym Gabidullinowi udało się niekiedy zarobić nawet 3 tysiące euro.
Oczywiście jedną z głównych motywacji były pieniądze. Dobrze nam płacono. 950 euro miesięcznie za okres szkolenia w bazie, potem było od 1500 do 1800 euro za pierwsze zadania za granicą — pisze Marat.
Warto zwrócić uwagę, że najemnicy ryzykują na froncie swoje życie. Żaden z "wagnerowców" nie posiada ubezpieczenia społecznego ani odszkodowania dla rodzin w przypadku śmierci.
Zobacz także: Nagrali małą Ukrainkę. To robiła, gdy ją opatrywano
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.