Grażyna Kuliszewska z Borzęcina zaginęła na początku stycznia. Miała lecieć do Londynu i spotkać się z mężem i synkiem. Nie nawiązała jednak kontaktu z rodziną. Zwłoki należące do kobiety znaleziono prawie dwa miesiące później w rzece Uszwica, kilka kilometrów od miejscowości skąd pochodzi 35-latka. Wciąż nie wiadomo w jaki sposób zginęła Kuliszewska.
Wyniki sekcji zwłok miały być znane najpóźniej pod koniec marca, ale nadal nie zostały podane do publicznej wiadomości. Nowe szczegóły podaje detektyw Bartosz Weremczuk, który zajmował się sprawą na zlecenie Czesława Kuliszewskiego, męża zaginionej. Wstępne ustalenia wskazują, że kobieta mogła zostać uderzona w głowę tępym narzędziem lub o tępą krawędź innego przedmiotu.
"To może świadczyć o nieszczęśliwym wypadku lub celowym działaniu. Najbardziej istotną kwestią jest ustalenie, czy Grażyna Kuliszewska zmarła w następstwie uderzenia w głowę, a jeśli nie, to czy została podjęta próba ratowania jej życia bądź działanie mające na celu pozbawienie jej życia" - spekuluje detektyw.
Nieopodal domu, z którego wyszła 35-latka miała odbywać się "zakrapiana impreza". Jej uczestnikami mieli być znajomi kobiety i jeden członek rodziny. Jeden z uczestników miał z nią być w wielomiesięcznym konflikcie. Gdyby ustalenia się potwierdziły to za śmierć Kuliszewskiej odpowiadały trzy osoby - uważa detektyw. Prokuratura już wcześniej nie wykluczała tego wątku.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.