21 września rosyjski przywódca Władimir Putin ogłosił w kraju "częściową" mobilizację, jednak działania komisariatów wojskowych w całym kraju pokazywały, że tak naprawdę na wojnę rekrutowano wszystkich - studentów, niepełnosprawnych i ojców rodzin wielodzietnych.
Czytaj także: Żołnierzowi zrobiono zdjęcie. Zamiast zębów miał nabój
Zamiast szkolenia - libacje alkoholowe
Eksperci wielokrotnie wskazywali, że wiąże się to z bardzo słabą motywacją do walki.
Rosyjski oddział BBC dotarł do danych, które świadczą o tym, że dziesiątki zmobilizowanych ginęły jeszcze w Rosji, nawet nie trafiając na wojnę w Ukrainie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kluczowym problemem jest brak jakiegokolwiek przygotowania. Jak mówią eksperci wojskowi, szkolenie przed wyjazdem powinno trwać pół roku, w Rosji ten termin jest oficjalnie skrócony do czterech miesięcy. Zmobilizowani mówią ponadto, że te cztery miesiące to nic innego jak "ciągłe libacje alkoholowe".
Piją na potęgę i muszą płacić za naprawę czołgu
Jeden ze zmobilizowanych w rozmowie z niezależnym portalem "The Insider" mówi, że ani razu nie widział, żeby w trakcie szkolenia ktoś użył karabinu czy jakiegoś innego sprzętu.
Opowiada, że z jego jednostki do Ukrainy wyjechało 500 osób, a wróciło 9 - reszta zginęła. Ci, którym udało się uratować i wrócić do Rosji, teraz piją na potęgę i nie chcieliby wracać na wojnę.
Inny zmobilizowany podkreśla, że poważny problem jest z wyposażeniem. Żołnierze muszą dokładać się nawet do naprawy czołgów z własnych pieniędzy. Dowódcy wymagają od nich też pieniędzy na nowy sprzęt.
Wysyłali ich do samobójczych ataków
Ponadto media wielokrotnie przytaczały przykłady tego, jak rosyjskie dowództwo celowo wysyła żołnierzy do samobójczych ataków w pobliżu Mariinki w obwodzie donieckim, aby zidentyfikować pozycje strzeleckie Sił Zbrojnych Ukrainy.
Rosjanie trafiali tam bez żadnego wyposażenia i kazano im "czekać". Nie mieli nawet jedzenia - nikt nie dawał im racji żywnościowych.
Zabili okna deskami, rozcięli podłogę i wykopali mały dół, żeby było się gdzie schować na wypadek ostrzału. Musieli ryć okopy łyżkami kempingowymi - wspomina siostra jednego ze zmobilizowanych w rozmowie z "The Insider".