Przygoda reporterów "Faktu" rozpoczęła się w okolicach legendarnego teatru Moulin Rouge. To miejsce, które kusi swoim urokiem i historycznym znaczeniem.
Jak dowiadujemy się z relacji, około północy, po zakończeniu spektaklu "Féerie", tłumy zadowolonych widzów opuszczało budynek, a uśmiechy na ich twarzach świadczyły o niezapomnianych przeżyciach.
Atmosfera zaczynała się zmieniać zaledwie kilka metrów dalej. Reporterzy "Faktu" wkroczyli na Plac Pigalle. Do lat 40. XX wieku działały tu liczne domy publiczne. Dziś to miejsce oferuje erotyczne atrakcje, ale i spotkania z niepożądanymi propozycjami.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Reporterzy "Faktu" przeszli ten teren kilka razy, obserwując życie nocne. Jak sami mówią, "od świecących czerwonych neonów aż może zakręcić się w głowie". Bezpieczeństwo? W tym miejscu nic złego ich nie spotkało.
Może to te oddziały policyjne? Spotkaliśmy nawet kilku turystów w koszulkach sportowych – przyjechali na igrzyska olimpijskie. Kolejne bary z kebabem i innymi "frykasami" także miały licznych wyznawców. Atmosfery zagrożenia nie odczuliśmy.
"Po kolejnej odmowie zaczęło robić się gorąco"
Zdecydowanie mniej niej bezpieczny okazał się park wzdłuż Boulevard de Clichy. Jak dowiadujemy się z relacji, przed tym miejscem przestrzegało ich wielu Francuzów.
Chcieliśmy jednak sami sprawdzić, czy to prawda. Jak było? Drugi raz tam nigdy nie przejdziemy. Co kilka metrów podchodził zakapturzony mężczyzna, proponując zakup różnych narkotyków. Po kolejnej odmowie zaczęło robić się gorąco, więc musieliśmy jak najszybciej się oddalić - czytamy w relacji na stronie "Faktu".
Nocny spacer reporterów po Paryżu spotkał się z reakcją pełną niedowierzania ze strony znajomej Francuzki, Marii. Ostrzegała ich, że nocą okolice te mogą być niebezpieczne. Porównała je do miejsc takich jak stacja metra Stalingrad czy okolice Barbes, gdzie problem narkotyków jest szczególnie widoczny.
Tam to wygląda jak miasteczko zombie, mnóstwo ludzi pod wpływem fentanylu - ostrzegała Maria.