Olga Tokarczuk zabrała głos na temat pandemii koronawirusa. Polska noblistka udzieliła wywiadu Irkowi Grinowi, dyrektorowi Wrocławskiego Domu Literatury. Rozmowa została przeprowadzona w czerwcu, jednak opublikowano ją dopiero teraz.
Tokarczuk dowiedziała się o wprowadzeniu obostrzeń w niewłaściwym momencie. Noblistka przygotowywała się akurat do zagranicznego wyjazdu. Dotarło do niej, że będzie musiała przełożyć swoje wszystkie plany na nieokreśloną przyszłość.
Pamiętam, że mój hiszpański wydawca domagał się uzasadnienia, dlaczego nie decyduję się pojechać do Hiszpanii mimo tego, że było tam już bardzo dużo zakażeń - opowiada noblistka.
Noblistka pozytywnie wspomina początek pandemii. Uważa, że czuła się wtedy jak dziecko. Jednak przyznaje, że po okresie euforii i wielkich chęci do pracy przyszedł czas "gnuśności". Wszystkie rozpoczęte projekty twórcze po miesiącu okazują się klapą.
Tkwimy w takim stanie, że nie mamy ram, nie wiemy, kiedy to wszystko się skończy. Człowiek bez planowania, szatkowania czasu na mniejsze okresy, po prostu się rozsypuje - zauważa Tokarczuk.
Tokarczuk zauważa, że w trakcie pandemii ludzie zaczęli zwracać uwagę na swoje ciało. Dodaje, że zauważyła to nawet po sobie. W obliczu zagrożenia dotarło do niej, że jest ono niezwykle wrażliwym mechanizmem.
Myślę, że to jedno z pandemicznych odkryć: mam ciało i to ciało żyje. Zawsze je ignorowałam, gnałam, a teraz zaczęłam oddawać mu właściwą uwagę i zainteresowanie - przyznaje pisarka.
Przeczytaj także: Koronawirus w szkole. Jak otrzymać odszkodowanie za zakażenie?
Noblistka przyznaje, że życie w pandemii jest trudnym doświadczeniem. Wiele mechanizmów zawiodło w jej trakcie. Tokarczuk zaznacza, że większość ludzi była przyzwyczajona do sytuacji, kiedy życie na świecie było pod kontrolą. Podczas pandemii wywróciło się jednak do góry nogami.