Tomasz Lis przestał pełnić funkcję redaktora naczelnego "Newsweeka" po przeszło dziesięciu latach. Dziennikarz poinformował o tym w dość krótkim oświadczeniu.
Jest czas powitań i czas pożegnań. Serdecznie dziękuję moim koleżankom i kolegom z Newsweeka za dziesięcioletnią wspólną pracę, fascynującą przygodę w niezwykłych czasach. Newsweek jest w doskonałych rękach i ma przed sobą świetną przyszłość. Powodzenia - napisał na Twitterze.
W rozmowie z press.pl do tego komunikatu odniósł się jeden z menedżerów medialnych. - Zaskakujący jest korporacyjny język tego oświadczenia - powiedział anonimowo.
Lis ma swój temperament, a odchodząc z TVN czy Polsatu nie przebierał w słowach. A dziś zamiast zaatakować PiS, że go utrącił, lub wydawcę, że nie broni dziennikarzy, poprzestaje na banalnym oświadczeniu. Sprawa może mieć jakieś drugie dno - kontynuował.
Tomasz Lis zwolniony. Zaskakujące szczegóły
Do odejścia Tomasza Lisa doszło dość nagle. W jakich okolicznościach został zwolniony?
Kompletne zaskoczenie dla wszystkich, bo nosił się od lat jakby był nietykalny... Nic nie zapowiadało tej sytuacji, zwłaszcza że w poniedziałek rano normalnie prowadził poranne kolegium. We wtorek zwołano spotkanie dla pracowników 45 minut przed oficjalnym info do prasy. Lis nawet się na nim nie stawił - ujawnił informator Pomponika.
Pomponik ustalił też, że ostatnio Lis mocno podpadł pracodawcom. - Decyzja mogła zapaść już po głośnej okładce Newsweeka, na której Joe Biden prowadził Andrzej Dudę jak dziecko, a podpis sugerował, że prezydent Polski jest "sterowany" przez Bidena - powiedział informator tego serwisu.
Gwoździem do trumny miał być jednak ostatni wstępniak Lisa o "wolnych mediach", w którym właściwie wprost napisał, że nie ma wolnych mediów oprócz niego. Mocno uderzył w TVN, co nie przypadło do gustu Amerykanom - podsumowało źródło Pomponika.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.