Sandra Gołębiowska i Mateusz Zamorski, mieszkający pod Dzierżoniowem, czekali z radością na narodziny swojej córki, Zosi.
Mimo zdiagnozowanej hipotrofii, która oznacza niską wagę dziecka, ciąża przebiegała prawidłowo. Jednak wydarzenia, które miały miejsce w czasie Świąt Bożego Narodzenia, zmieniły ich życie na zawsze.
Przeczytaj też: Głośne rozstanie w świecie piłki. Bolesna prowokacja znanej WAG
Jak słyszymy w reportażu "Uwagi" w TVN, podczas świąt, Sandra będąca w czterdziestym tygodniu ciąży, zaczęła odczuwać silne bóle brzucha, sugerujące, że poród się zbliża.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zgłosiła się do szpitala, ale decyzje personelu medycznego okazały się tragiczne w skutkach. - Zaczął mnie strasznie boleć brzuch, zorientowałam się, że to pierwsze bóle porodowe – wspomina Sandra Gołębiowska.
Para relacjonuje w reportażu "Uwagi", że w szpitalu poinformowano kobietę, że może zostać lub wrócić do domu, ponieważ "są święta".
Z powodu niewystarczających informacji od personelu, młodzi rodzice zdecydowali się wrócić do domu. Niestety, jeszcze tego samego dnia bóle zaczęły się nasilać, więc ponownie udali się do szpitala, gdzie Sandra została przyjęta około północy. Tam zaczęły się kolejne problemy.
Patrzę na podłogę, a tam dużo krwi, cała kałuża krwi – mówi pani Sandra, wspominając chwilę, gdy usłyszała, że konieczne będzie cesarskie cięcie.
Przeczytaj też: Panika w Rosji. Cywile uciekają w poszukiwaniu schronienia
Błędne decyzje lekarzy przyczyniły się do śmierci dziecka? Ekspert mówi wprost
Pomimo tego, że sytuacja wymagała natychmiastowej reakcji, operacja została przeprowadzona dopiero po godzinach oczekiwania.
Wszystko, co wynika z dokumentacji świadczy o tym, że tej pacjentce, dziecku, należało udzielić natychmiastowej pomocy. Cięcie cesarskie powinno być wykonane w trybie nagłym, tak zwanym natychmiastowym. Lekarze, również biegli w procesach sądowych mówią, że takie nagłe cięcie jest możliwe do wykonania w ciągu 5 do 10 minut, a już na pewno wydobycie dziecka w tym czasie. Tutaj trwało to godzinami, personel medyczny nie spieszył się – mówi "Uwadze" mecenas Jolanta Budzowska, która od wielu lat zajmuje się błędami medycznymi i prawami pacjenta.
Kiedy Zosia przyszła na świat, była w bardzo ciężkim stanie, uzyskując zaledwie 1 punkt w skali Apgar. Została natychmiast przetransportowana do specjalistycznego szpitala we Wrocławiu, ale lekarze nie zdołali uratować jej życia. Dziewczynka zmarła na skutek silnego niedotlenienia.
Zosia żyła jeden dzień, niecały. Nie mogłam jej nawet dotknąć, pierwszy i ostatni raz zobaczyłam ją na pogrzebie – mówi zrozpaczona pani Sandra.
Przeczytaj też: Pszczelarze proszą o pomoc. Pan Roman stracił dorobek życia
Bezduszność lekarzy? "Dzieci umierają"
Reporterzy "Uwagi" TVN skontaktowali się z lekarzem, który pełnił dyżur. Wymigiwał się od odpowiedzi, w końcu jednak, gdy padło mocne stwierdzenie "zmarło dziecko", zabrał głos.
Dzieci umierają, no i co z tego? (…) W mojej karierze zawodowej kupę dzieci umarło i to jest jak najbardziej dopuszczalne. Nie rozmawiamy, proszę do mnie nie dzwonić — powiedział.
Rodzice Zosi walczą teraz o sprawiedliwość i próbują dociec, co doprowadziło do tragedii. Eksperci medyczni, w tym ginekolog Ryszard Frankowicz, nie mają wątpliwości, że błędy personelu były kluczowe.
Dziecko było zbyt małe, obarczone hipotrofią. Należało bezwzględnie przyjąć ciężarną za pierwszym razem. (...) Zapis KTG jest niepokojący, dlatego, że jest to oscylacja zawężona, mogąca przemawiać za tym, że dziecko już znajduje się w jakimś okresie niedotlenienia wewnątrzmacicznego – ocenił lekarz.
Ryszard Frankowicz zdecydowanie podkreśla, że dziecko nie zostało uratowane, bo lekarz dyżurny specjalista położnik ginekolog o to w ogóle nie dbał.
Sprawa trafiła do prokuratury, która obecnie prowadzi dochodzenie.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.