Przypomnijmy, że w sobotę 17 lutego przy placu targowym w Nowej Dębie małżeństwo sprzedawało z samochodu "swojskie" wyroby mięsne. Wśród nich znalazła się też galareta garmażeryjna. Produkty najpewniej były skażone.
W wyniku zatrucia zmarł 54-letni mężczyzna, a dwie kobiety były hospitalizowane. Policja zatrzymała małżeństwo, które sprzedawało wyroby mięsne na targowisku.
Dziennikarze Super Expressu pojechali na jeden z ryneczków w woj. Podkarpackim. Dopytali czy ludzie nie boją się kupować mięso u sprzedawców "z budy".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Przy samochodzie, z którego sprzedawane są wyroby z masarni, ciągle jest kolejka. Osoby kupujące cały czas "żartują" z galarety, przez którą 3 osoby trafiły do szpitala, a 54-letni mężczyzna zmarł - podaje portal se.pl.
Czytaj też: Makabra w Zimnodole. Poćwiartowała męża?
Tragedią, która pozbawiła życia 54-latka z Ukrainy, nikt się szczególnie nie przejmuje. Zainteresowanie jest duże. Ludzie ufają "sprawdzonym" sprzedawcom, u których kupują od lat. A w zatrutej galarecie dopatrują się spisku.
Przecież to jest niemożliwe, żeby nawet z brudu tak się stało. Nowiczok (produkowana w Związku Radzieckim trucizna - przyp. red.) to tak może działać, a nie zwyczajne rzeczy, co się do mięsa daje. Ja myślę, że ktoś to musiał zatruć. Skoro ludzie od lat robili mięso, wędliny to umieli to robić mówi jeden z rozmówców do dziennikarza Super Expressu.
Zobacz również: Maciej Musiał komentuje występ Piotra Rubika. Wystarczyły trzy słowa
Lekkomyślność osób, które kupują wyroby mięsne nieznanego pochodzenia, jest nadzwyczajna. Po tragedii z Nowej Dęby utwierdzają się w przekonaniu, że to... spisek.
To głupota i porażka! Ja kupuję mięso dla rodziny tutaj na targu. Dzieci jedzą i nie było ani razu tak, żeby komuś nie smakowało, a co dopiero, żeby coś się stało. Straszenie ludzi i tyle! - czytamy na portalu se.pl.
W sprawie śmierci 54-latka i zatrucia dwóch kobiet, zatrzymane zostało małżeństwo z okolic Mielca: 55-letnia Regina S. i 56-letni Wiesław S. Policja ustaliła, że para hoduje trzodę chlewną. I trudniła się wyrobem wędliny, które sprzedawali na terenie targowiska w Nowej Dębie. Teraz obydwojgu przedstawiono zarzuty narażenia na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu — grozi im do 3 lat pozbawienia wolności.