Sam Miszow to postać zagadkowa. Nie wiadomo, kiedy dokładnie i skąd trafił na Litwę. Wiceszef resortu spraw wewnętrznych tego kraju zdradził, że uciekinier przybył "z innego kraju". Być może z Łotwy lub... Polski. Jego postać, choć ciekawa, nie jest tu jednak najważniejsza.
O wiele ciekawsza jest sama organizacja, która pomogła porucznikowi wydostać się z Rosji. Ma ona być złożona z byłych żołnierzy i ludzi rosyjskich służb, którzy krytycznie odnoszą się do reżimu Władimira Putina. Tyle że w rosyjskiej nowożytnej historii takie organizacje już istniały. I często były większym problemem niż pożytkiem.
Najważniejszym przykładem jest tutaj słynna akcja "Trust". Przeprowadzona w latach 20. XX wieku przez władze sowieckiej Rosji była ogromną operacją wymierzoną w służby wywiadowcze kilku państw i środowiska przeciwnej do władzy radzieckiej "białej" (antysowieckiej) emigracji. Do niej wrócimy jednak później.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Oferent w podejrzeniu
Była oficer kontrwywiadu ABW, Anna Grabowska-Siwiec, mówi o2.pl, że do tego rodzaju uciekinierów podchodzi się z wielką ostrożnością.
Takiego człowieka zawsze traktuje się jak oferenta, a oferent zawsze jest podejrzany. W ten sposób potraktowałby go każdy kontrwywiad świata i odnosił się do niego – przynajmniej na początku – z nieufnością. Takie osoby poddaje się bardzo dokładnemu sprawdzeniu. To wiele przesłuchań, badanie siatki kontaktów, motywacji… Ta jest zawsze ważna. Jeśli on miał rodzinę w Rosji, to ona tam została i prawdopodobnie zostanie objęta represjami - przekonuje Grabowska-Siwiec.
Zakon - co to takiego?
O samej organizacji wiadomo na razie niewiele. Nieco informacji znaleźć można w jednym z rosyjskojęzycznych portali. Kontakt z Zakonem odbywa się, jak opisują dziennikarze, przy pomocy określonego kanału w serwisie Telegram. Członkowie sami o sobie twierdzą, że są nieformalnym "klubem" byłych oficerów, wspomagających nawzajem siebie i - tu cytat - "tych, którym pomagać warto".
Klub przekształcić się miał w bardziej formalną organizację - Zakon Republiki - po inwazji na Ukrainę w lutym ub. roku. Ma to być organizacja kierująca się wartościami liberalnymi, za wzór stawiająca sobie dokonania Ronalda Reagana czy Margaret Thatcher. Padła również deklaracja niechęci wobec ministra obrony i "głównodowodzącego", czyli prezydenta Władimira Putina.
Sceptyczym, sceptycyzm i jeszcze raz ostrożność
Były oficer polskiego wywiadu i dyplomata płk Andrzej Olborski w rozmowie z o2.pl podchodzi do przypadku renegata z dużą ostrożnością. Wskazuje, że można na sprawę patrzeć trojako. Po pierwsze: że to, co mówi uciekinier, jest prawdą. Po drugie: że próbuje zapewnić sobie spokojne życie poza Rosją. Wreszcie, że jest podstawiony, a cała historia jest od początku do końca prowokacją.
Nie słyszałem o takiej organizacji w Rosji, ale nie znaczy to, że jej nie ma. Coś podobnego funkcjonowało na Białorusi: chodziło o weteranów z Afganistanu, którzy wspierali się nawzajem niezależnie od przekonań politycznych, Ale nie była to organizacja o takim charakterze, o jakim tutaj mowa - mówi płk Olborski.
Być może istnieje, jak przekonuje, "jakiś ruch oddolny", bo w Rosji są ludzie, którzy po prostu nie chcą walczyć. Z drugiej strony upublicznienie tego może wskazywać, że ktoś uznał, iż ten pilot faktycznie jest tym, za kogo się podaje i po prostu trzeba zrobić użytek z tego, co mówi. Ekspert nie wierzy zarazem w żadną "tajną organizację" o ogólnokrajowym zasięgu, tym bardziej złożoną z byłych "siłowików" czyli pracowników resortów siłowych.
Można dodać, że - niezależnie od motywów, wiarygodności i stanu faktycznego dotyczącego oferenta-emisariusza - służby rosyjskie powinny zintensyfikować poszukiwanie "odstępców". Taki wywiad jest także elementem wojny psychologicznej podsycającym paranoję dyktatora - dodaje płk Olborski.
Systemowa podpucha czy realna krytyka?
Trudno zresztą nie mieć tu wątpliwości. Można przyjąć, że jest to realna, oddolna inicjatywa części oficerów, którzy myślą już o Rosji postputinowskiej. Wychodząc z takim materiałem programowym w przestrzeń publiczną, muszą się oni liczyć z nieuchronną, pacyfikacyjną reakcją służb.
Może to zatem być kreacja rosyjskich służb kontrwywiadowczych. Stworzona, by w pewien sposób kontrolować i kanalizować nastroje wśród niezadowolonych z sytuacji "siłowków". Łatwo przekonać tych, którzy wobec wojny i putinowskiego reżimu zachowują sceptycyzm, że oto powstała organizacja odpowiadająca ich potrzebom. Jeżeli Zakon będzie nadal działać, to znaczy, że komuś w środowisku siłowym zależy na jego funkcjonowaniu.
Żadna grupa oficerów, nawet ufająca sobie nawzajem, funkcjonująca w konspiracji, nie utrzyma się w niej długo. Znając uwarunkowania systemu, w którym żyją, muszą wiedzieć, do czego ten system jest zdolny. W Rosji ginęli w niejasnych okolicznościach zarówno politycy, jak i byli funkcjonariusze aparatu bezpieczeństwa. Przykładami tego są zarówno zastrzelony Borys Niemcow, jak i Aleksander Litwinienko czy Kiryłł Żało.
Z drugiej strony, przedłużająca się wojna, która pochłania zasoby pieniędzy, sprzętu i ludzi drenuje Rosję. Analitycy i komentatorzy wskazują, że nastroje wśród przynajmniej części elit rosyjskich - a przyglądających się sytuacji w kraju wysokich oficerów do elit można zaliczyć - wyraża zaniepokojenie i chciałoby zakończenia wojny. W takiej sytuacji łatwo o różne spiski i tajne organizacje.
Wątpliwości jednak są. Odnośnie do głównej idei Zakonu, czyli stworzenia republiki parlamentarnej, to nasuwa się pytanie szersze: czy możemy sobie wyobrazić scenariusz demokratycznych przemian w Rosji postputinowskiej i jak to skorelować z dominującym w środowisku siłowym przekonaniem, że Rosja może być albo imperium, albo nie będzie jej wcale?
Trust 2.0?
Cała historia nieodmiennie musi przypomnieć wspomnianą już historię "Trustu". W 1921 r. sowieckie służby przygotowały operację dezinformowania i oszukiwania państw zachodnich oraz środowisk "białej" emigracji rosyjskiej, że w Rosji działa tajna organizacja anty-sowiecka.
Ofiarami padły zarówno służby wywiadowcze Zachodu, które uwierzyły w istnienie organizacji, jak i właśnie niechętni Sowietom emigranci. Warto w tym miejscu przypomnieć, że po rozpoczęciu wojny w Ukrainie, z Rosji wyemigrowało nawet około 1,5-2 mln mieszkańców. Czy dziś, po sprawdzony już scenariusz "Trustu", nie mogłyby sięgnąć władze rosyjskie, próbując kontrolować członków obecnej emigracji? Zarazem, jest to dobry punkt wyjścia do wywodzenia w pole wywiadów zachodnich.
"Trust" przypomina w rozmowie z o2.pl także były konsul RP w Petersburgu oraz dyrektor Instytutów Polskich w Petersburgu i Moskwie, prof. Hieronim Grala.
Ludzie, którzy nie są w stanie w 20 zebrać się w jakimś miasteczku w Rosji nagle tworzą organizację, która jest w stanie opleść swoją siecią cały kraj? Proszę przypomnieć sobie jak radzieckie służby rozmontowały działający na emigracji "biały" Rosyjski Związek Ogólnowojskowy, złożony przecież także z zawodowców – dawnych żandarmów, oficerów ochrany i wywiadu. Przy pomocy przewerbowanych wysokich rangą oficerów porwano przecież i wywieziono do Rosji dwóch jego kolejnych dowódców – generałów Kutiepowa i Millera - mówi o2.pl prof. Grala.
Z rezerwą odnosi się też do opowieści o Zakonie Republikańskim. Nigdy, jak mówi, nie zdarzyło się, by z jądra rosyjskiego systemu powstała kadrowa organizacja, marząca o zmianie systemu.
Jeśli przyjmiemy, że Rosja jest własnością FSB, to dlaczego miałaby się akurat tam zalegnąć irredenta? Te instytucje znały, doświadczyły tajnych organizacji. Ale tradycyjnie gromadziły one tych, którzy byli rozczarowani faktem, iż system jest opresyjny za mało, a nie - że za bardzo. Prawdziwi wrogowie systemu, ci którzy prawdziwie zaszkodzili swym mocodawcom, oddając usługi wolnemu światu, niezmiennie działali w pojedynkę. Dyktował to im instynkt samozachowawczy. Nie wierzę zatem w żaden zakonspirowany, tajny zakon oficerów bezpieki. To kłóci się z całą moją wiedzą o Rosji – tej przeszłej, i tej dzisiejszej - przekonuje historyk.
W jego ocenie, może to być sygnał, że zaczęła się gra FSB o zapewnienie miękkiego lądowania politycznej wierchuszce. Jeżeli, jak przekonuje, "siłowicy" z doświadczeniem i pieniędzmi "wchodzą w struktury demokratyczne" to daje im to możliwość sterowania nimi - przyśpieszania zwalniania określonych procesów. Nie jest to działanie skierowane do rosyjskiego społeczeństwa, bo z nim rozmawiać nie będą, tylko forma - jak twierdzi ekspert - uwiarygodnienia się przed Zachodem.