Jak ustalili śledczy, 14-miesięczny Michałek i pani Wioletta zaczęli odczuwać skutki zatrucia w pierwszy dzień Bożego Narodzenia. Po śmierci chłopca do domu rodziny przyjechali strażacy, którzy upewnili się, czy do tragedii mogło dojść w wyniku skażenia powietrza.
Kamień Pomorski – śmierć dziecka. Ojciec sprzedawcy trutki o tragedii
Analiza powietrza w domu wykazała obecność toksycznego siarkowodoru. Okazało się, że pochodził on z oparów z trutki na szczury. Jarosław C., właściciel budynku, w którym mieszka rodzina, potwierdził, że rozsypał ją do dziury, przez którą miały przedostawać się gryzonie.
Przeczytaj także: Koszmar w Nowy Rok. Tańczył z pistoletem. 4-latek nie żyje
Gdybym wiedział, jaka jest groźna, na pewno bym jej nie użył. (...) Jestem wstrząśnięty tym, co się stało, ale uważam, że nie ja jestem winny, tylko właściciel firmy deratyzacyjnej, który mi sprzedał ten środek – przyznał Jarosław C. w rozmowie z portalem Fakt.
Przeczytaj także: Potrzebował ponad miliona na leczenie. Leoś nie dożył podania leku
Henryk C. wyjaśnił, że sprzedawca dał mu trutkę w słoiku na keczup. Właściciel domu przyznał, że woził ją w samochodzie, więc sam cudem uniknął zatrucia. Jak ustalił Fakt, C. zakupił środek od mężczyzny, którego ojciec – pan Bogdan – prowadzi firmę zajmującą się deratyzacją.
Przeczytaj także: Zbrodnia młodego ojca. 19-letni "potwór" z USA usłyszał wyrok
Pan Bogdan zabrał głos na temat tragedii. Wyjaśnił, że substancja sprzedana przez jego syna Henrykowi C. jest najbardziej toksyczna z tego typu środków, a przed jej użyciem należy przejść szkolenie. Wyraził również ubolewanie, że syn dopuścił się tak poważnego zaniedbania.
Środek, który sprzedał mój syn, jest najbardziej toksyczny z preparatów, które się ukazały na rynku. (...) Nie wiem, po co syn sprzedał ten środek. Mógł na nim zarobić zaledwie z 50 zł. Żadna suma nie jest warta tego, aby ryzykować ludzkie życie – podkreśla pan Bogdan (Fakt).
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.