Zbigniew T. sam "wszedł na minę" i przez swoją lekkomyślność ujawnił składowany w swoim mieszkaniu nielegalny arsenał niewybuchów. Sprawa ujrzała światło dzienne we wrześniu ubiegłego roku, gdy mężczyzna trafił do szpitala z obrażeniami nóg. Lekarze szybko ustalili, że rany powstały na skutek eksplozji materiału wybuchowego.
Sąsiad z piekła rodem?
Powiadomiona o sprawie policja wybrała się do miejsca zamieszkania pacjenta. Tam funkcjonariusze znaleźli ponad 150 niewybuchów różnego rodzaju, większość z czasów II wojny światowej. Leżały na stołach, półkach, część była pochowana w szafach, na balkonie i w piwnicy.
Mężczyzna był w posiadaniu granatów, pocisków artyleryjskich i moździerzowych czy min przeciwpiechotnych. Niektóre z nich wciąż miały zapalniki i zawierały materiał wybuchowy. Na miejsce przybyli saperzy, którzy zabrali niebezpieczne obiekty na poligon i tam je zneutralizowali.
Na ryzykownym hobby ucierpieli sąsiedzi 38-latka, którzy ze względu na groźne odkrycie w 11-piętrowym bloku musieli zostać ewakuowani z budynku. Około 100 osób było zmuszonych do spędzenia jednej nocy poza domem. By nie wywołać paniki, policjanci powiedzieli mieszkańcom, że w bloku ulatniał się gaz.
Zbigniew T. cały czas leczy się po eksplozji. Krakowska prokuratura postawiła mu dwa zarzuty - nielegalnego gromadzenia materiałów wybuchowych oraz posiadania broni i amunicji bez zezwolenia. Nie zastosowano wobec niego środków zapobiegawczych.
Śledczy nadal czekają na opinię biegłego w kwestii znalezionych ładunków wybuchowych. Zakończenie śledztwa spodziewane jest jeszcze przed wakacjami - podaje "Gazeta Krakowska".