Zeznania Jerzego K. zostały przytoczone za "Faktem".
Historia Jerzego K. to opowieść o okrucieństwie i wykorzystywaniu zwierząt w imię zysku i egoistycznych potrzeb, którego fascynacja krokodylami i innymi dzikimi zwierzętami przerodziła się w makabrę. Prokuratura oskarżyła mieszkańca Sosnowca o nielegalny handel i znęcanie się nad zwierzętami. Mężczyzna nie przyznaje się do winy.
Jerzy K. od 2009 r. utrzymywał na swojej posesji krokodyle nilowe (dostał je od lokalnego zoo) i inne egzotyczne zwierzęta. Działalność hodowlana nie była legalna, a zwierzęta przeżywały piekło w spartańskich warunkach. Żona oskarżonego zeznała przed sądem, że nie była to hodowla tylko "hospicjum dla zwierząt".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Przeczytaj też: Jak Rosja werbuje szpiegów? "Ile ludzi, tyle metod"
Tłumaczenia mężczyzny podczas rozprawy 23 kwietnia w sosnowieckim sądzie mrożą krew w żyłach. Jerzy K. usprawiedliwiał swoje czyny w sądzie, przedstawiając się jako miłośnik zwierząt.
My jako hodowcy jesteśmy emocjonalnie związani z naszymi pupilami. Odkładamy kremację zwłok, by zwierzęta były dłużej z nami. Dlatego trzymamy je w zamrażarce. Do momentu odkrycia zwłok kilka razy były u mnie przerwy w dostawie prądu, dlatego zwłoki się trochę poroztapiały – mówił na sali sądowej Jerzy K.
W sądzie okazało się, że oskarżony handlował zwierzętami, jeździł na giełdy do Czech i Holandii. Nie ma wątpliwości, że utrzymywał siebie i swoją rodzinę dzięki zarobionym w ten sposób pieniądzom, gdyż oficjalnie dochód pięcioosobowej rodziny wynosił zaledwie 4 tys. brutto. Mężczyzna wspomniał, że ze względu na lęk swojej żony przed krokodylami, wymieniał małe gady, które wykluły się na posesji, na inne zwierzęta.
W zamrażarce ukrywał dwa sarwale, które zachorowały na "koci HIV". Mówił, że nie zadzwonił po pomoc, gdyż żaden weterynarz nie podjąłby się ich ratunku.
Sytuacja wymknęła się spod kontroli w marcu ubiegłego roku, kiedy samica krokodyla Helena zachorowała i przez brak należytej pomocy zmarła. Jak utrzymuje mężczyzna, nie zadzwonił po pomoc, gdyż nie chciał narażać innych ludzi na agresywnego krokodyla. Jej zwłoki rozkładały się w basenie, tuż przy pływającym samcu Hermanie.
Chciałem tak pokombinować, by wyjąć ją samodzielnie i następnie zakopać. Mało ręki nie straciłem. Nie bałem się, wiem, co taki krokodyl może zrobić. Dorosły osobnik skacze na trzy metry, w szczęce uścisk ma na 300 kg. Postanowiłem czekać, aż samica się rozłoży. Wiedziałem, że krokodyl przestanie bronić samicę, kiedy ona zniknie. Gdy optycznie przestanie ona istnieć na powierzchni wody, wtedy on mnie dopuści – opowiadał Jerzy K.
Przed sądem Jerzy K. przyznał, że doniósł na niego zazdrosny mąż kobiety, która najwyraźniej darzyła uczuciem oskarżonego. Choć pierwsze zgłoszenie miało miejsce pod koniec lutego, dopiero w maju policja i prokuartura weszła na podejrzaną posesję.
Sekcja zwłok padłych zwierząt wykazała, że były one głodzone. Żywy krokodyl Herman po interwencji służb trafił do poznańskiego zoo.
W rozmowie z "Faktem" Karolina Kuszlewicz, adwokatka i oskarżyciel posiłkowy w sprawie Jerzego K., pomimo kilkuletniego doświadczenia w zawodzie, uważa, że jest to jedna z najgorszych spraw w jej karierze i określa ją mianem "studni bez dna".
Gdyby wejść w nią głębiej okaże się, że Polska stoi handlem dzikimi zwierzętami – powiedziała "Faktowi" Karolina Kuszlewicz.
"Wyborcza" informuje, że termin kolejnej rozprawy sąd wyznaczył na 27 czerwca.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.