- W tragiczny sposób Ukraina stała się laboratorium bojowym - powiedział minister obrony Wielkiej Brytanii Ben Wallace. Polityk mówił o rządowym raporcie dotyczącym obrony kraju i wniosków, jakie można wyciągnąć z wojny w Ukrainie.
Dokument stanowi zbiór najważniejszych wytycznych dotyczących obrony Wielkiej Brytanii. Priorytetem jest przeznaczenie dodatkowych 2,5 mld funtów na zapasy wojenne.
Wallace stwierdził, że ignorowanie ukraińskich doświadczeń byłoby "głupotą". Przekonywał również, iż priorytetowo potraktowana została konieczność inwestycji w zapasy i materiały, oraz modernizacji brytyjskich sił zbrojnych. Podkreślił też znaczenie nowych technologii.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Słowa o wojennym laboratorium przywodzą na myśl sytuację z czasów wojny domowej w Hiszpanii (1936-1939). Wtedy wspierające obie strony konfliktu ZSRR i III Rzesza dozbrajały frankistów i koalicję Frontu Ludowego. W Hiszpanii testowano m.in. nowe rodzaje samolotów czy czołgów. A ponieważ NATO wspiera Ukrainę także w zakresie np. rozpoznania czy obrazowania, jest możliwość sprawdzania nowych rozwiązań i możliwości w praktyce.
Wstrzemięźliwość potrzebna?
Bardziej wstrzemięźliwy w mówieniu o "laboratorium wojny" jest komentator spraw wojskowych płk Piotr Lewandowski. Weteran wojen w Iraku i Afganistanie widzi tu, jak mówi w rozmowie z o2.pl, nie laboratorium, a raczej cmentarzysko niechcianego sprzętu wojskowego NATO. Co dobrze widać na przykładzie np. pojazdów MRAP, które zostały m.in. po wojnie w Afganistanie i trafiły na Ukrainę, gdzie dostały drugie życie.
NATO wysyła raczej starsze generacje uzbrojenia. Nie widzieliśmy szczególnie wielu nowych typów uzbrojenia w zastosowaniu bojowym. Jedyną nowinką mogą być bomby szybujące, ale to raczej niszowa oferta, niż coś, co zmieni obraz wojen. Jeżeli min. Wallace mówił o zbieraniu doświadczeń na polach: strategicznym, taktycznym czy sztuki operacyjnej, to tak, ale wnioski wyciągane są z każdego konfliktu - przekonuje.
Widzi za to ryzyko wyciągania z trwającej wojny błędnych wniosków, które zweryfikuje kolejny konflikt. Przed atakiem Rosji na Ukrainę wieszczono schyłek działania i użytkowania wojsk pancernych czy zmechanizowanych, co okazało się całkowicie błędnym przekonaniem.
Podobnie zresztą jest ze śmigłowcami szturmowymi. Zaczynano powątpiewać w ich skuteczność w obliczu nowoczesnych systemów przeciwlotniczych, szczególnie przenośnych, a helikoptery bojowe pokazują, jak potrafią być przydatne.
Powrót do przeszłości
Mamy także, jak mówi Lewandowski, powrót do działań rodem z XX w., czyli walki w okopach. Przypomina, że przed wojną pojawiały się wśród wojskowych głosy, że sztuka budowania fortyfikacji i uczenie żołnierzy walk w okopach nie ma już sensu. A realia konfliktu w Ukrainie pokazały, że wszystko to nadal ma rację bytu.
Niewłaściwe też, jak mówi, okazało się odejście przez Zachód od samobieżnych środków rażenia przeciwlotniczego. Takich, jak np. niemiecki Gepard, niezwykle skuteczny w niszczeniu dronów. Rosjanie mają zapas systemów, a NATO - niewiele. W myśl słów Polaka Sojusz powinien wyciągnąć wnioski i zaopatrzyć się w brakujący sprzęt.
Lewandowski ocenia, że konflikt w Ukrainie nie jest wojną XXI wieku.
Odrzucając drony, wciąż mamy metody i doktryny z XX w. Biorąc pod uwagę przebieg walk, mamy chwilami nawet nie II, ale I wojnę światową – walkę okopową – mówi płk Lewandowski.
Ekspert wskazuje, że na początku rosyjskiej inwazji zakładano, że Rosjanie będą gotowi zniszczyć całe miasto, by je zdobyć i to się potwierdziło, czego dowodem jest choćby los Bachmutu czy Mariupola.
Ale to widzieliśmy już także po stronie zachodniej, choćby w przypadku irackiej Faludży, którą Amerykanie też zrównali z ziemią, choć przy mniejszych stratach wśród cywilów - mówi płk Lewandowski.
Wskazanie dla NATO
Akcentuje on też jeszcze jedną kwestię, która jest istotna dla NATO. Ukraina potwierdziła, że system działania batalionowymi grupami bojowymi jest sensowny. A to jedna z podstawowych koncepcji działań wojskowych Sojuszu Północnoatlantyckiego. Ale przy dwóch istotnych warunkach.
Po pierwsze: że batalionowe grupy mają oczyszczoną drogę działania i dysponują odpowiednim rozpoznaniem (naziemnym, lotniczym i logistycznym). Po drugie, jak mówi Lewandowski, konieczne jest wsparcie zaawansowanych systemów zarządzania polem walki (BMS - Battlefield Management System). A tego rodzaju systemy są w Ukrainie wykorzystywane w bardzo ograniczonym stopniu.
Musi istnieć cały, złożony, wieloelementowy system zabezpieczenia, wsparcia i zarządzania polem walki, który daje komfort tak żołnierzom, jak i dowódcom.
Rosjanie walczą w upośledzony sposób, nie rotują ludźmi, tylko uzupełniają straty pododdziałów, sięgając po komponenty z innych jednostek, co fatalnie wpływa na ich zgranie. To może sprawdza się w obronie lub wolnej ofensywie, ale nie sprawdziłoby się w szybkich, głębokich działaniach ofensywnych, które mają służyć np. przełamaniu - podsumowuje oficer.
Zwraca uwagę, że przed wojną zakładano, że skuteczniejsze wobec działań bezzałogowców będą systemy walki radioelektronicznej, co nie do końca okazało się prawdą. Udało się jednak potwierdzić skuteczność takich elementów jak drony w konflikcie na pełną skalę, nie asymetrycznym, jak było choćby w Afganistanie.
Z jednym, jak mówi Lewandowski, zastrzeżeniem: systemy tego typu muszą zejść na niższe szczeble. Nie brygad, ale kompanii czy nawet plutonów. Nie można też zakładać, że drony będą "cudownym rozwiązaniem", które załatwi wszystko. Będzie trwał wyścig miecza i tarczy – dronów i systemów WRE.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.