Pandemia to trudny czas dla medyków. Pacjentów przybywa, a miejsc w szpitalach i rąk do pracy brakuje. Dochodzi też niestety do sytuacji takich, jak ta: lekarz nie ma jak dostać się do pacjentki, która przez to umiera. Kto zawinił?
Dramat rozegrał się w Sławnie (woj. pomorskie). 63-latka z cukrzycą przyjechała do szpitala z córką. Wcześniej pomocy szukały w przychodni.
Czytaj także: Granica USA. Oczom agentów ukazał się straszny widok
Mama była słaba. Mąż prowadził ją w kierunku wejścia na oddział wewnętrzny, a ja pobiegłam pod drzwi. Na schodach mamie brakło sił, chciała usiąść, powoli zaczęła tracić przytomność. Pielęgniarka, która została dwukrotnie poinformowana o tym, że moja mama umiera na schodach powiedziała: "Tak to bywa, ja nic wam na to nie poradzę, na kartce są numery, pod które trzeba dzwonić" - relacjonowała dla portalu GP24.pl córka zmarłej.
Do lekarza trudno było się dodzwonić. Z jego oświadczenia wynika, że prowadził wtedy teleporadę. Gdy odebrał, poinformował, że do leżącej na schodach pacjentki zejść nie może. Korytarz miał być właśnie dezynfekowany po transporcie pacjenta z COVID-19. Rozgrywającemu się dramatowi przyglądał się z okna. Zrozpaczona córka zmarłej pacjentki przekazała mediom, że chce upewnić się, że za śmierć jej matki nie odpowiada lekarz.
Prokuratura wszczęła pilne postępowanie w sprawie. Okazuje się, że to nie jest jedyne przewinienie tego lekarza. Bo donosów o niedopilnowaniach było więcej. Jak twierdzi portal NaTemat - to ten sam lekarz, który zwyzywał małe dziecko. Historię tę opisaliśmy w artykule pt.: Skandal w Słupsku. Matka napisała do gazety, co powiedział jej lekarz