Na chińskim odpowiedniku Twittera pojawił się dokument pochodzący rzekomo z Uniwersytetu Szanghajskiego. Miał być on skierowany do pracowników, by monitorowali i zapisywali studentów, którzy są nieheteronormatywni. Mowa przede wszystkim o osobach homoseksualnych, biseksualnych i transseksualnych.
Jak donosi "The Guardian", post szybko zniknął z komunikatora, jednak w sieci nic nie ginie i wciąż można znaleźć ten dokument. Mimo wszystko zamieszanie wśród studentów jest niemałe. Chińska społeczność jest oburzona tym, że ma być obserwowana. Pracownicy uniwersyteccy mają obserwować przede wszystkim zdrowie psychiczne tych osób czy sieć ich kontaktów. Uniwersytet Szanghajski nie potwierdził czy wydany rzekomo przez jego władze dokument jest prawdziwy.
To moja decyzja, czy zrobić coming out czy nie. To nie jest obowiązek. Jeśli będę chciał zadeklarować swoją orientację seksualną, moja decyzja nie będzie związana z tym, czy ją akceptujecie, czy nie. Jeśli jednak zdecyduję o tym mówić, muszę mieć zagwarantowane podstawowe swobody - cytuje post na Wibo (chiński odpowiednik Twittera i Facebooka) "la Republica".
Chińskie władze nie ukrywają swojej niechęci do osób LBGT+. Treści o tej tematyce zrzeszające tę społeczność na Wibo czy WeChacie są regularnie usuwane przez algorytmy. Warto wspomnieć też o głośnej sprawie, gdy studenci zwrócili się do sądu z nazwaniem homoseksualizmu "chorobą psychiczną" w podręcznikach do nauki. Sąd wydał wtedy orzeczenie, że to jedynie "pogląd akademicki" i stwierdzenie to nie jest błędem.
Ten artykuł ze stycznia dotyczy np. tego, jak administratorzy uniwersyteccy patrzą na studentów LGBT. Wzywa kadry studenckie do zbierania informacji na temat studentów LGBT i doradców, aby "pomogli" "uczniom niebiologicznie homoseksualnym" "utworzyć prawidłowe perspektywy na miłość i małżeństwo" - napisał na Twitterze Darius Longarino, stypendysta na Paul Tsai China Center i znawca chińskiego prawa.