Dziki już od kilku lat wpisały się w trójmiejski krajobraz. Pomimo wielu starań władzom wciąż nie udało się wygrać z problemem ich rosnącej populacji. By tego było mało w rejonie Gdyni, przed kilkoma dniami zaobserwowano rozwój wirusa afrykańskiego pomoru świń. Jak się jednak okazało, to nie jedyna trudność, z jakim muszą się teraz zmierzyć mieszkańcy Trójmiasta.
Wszystko za sprawą lochy, która na gdańskiej Oruni, a dokładnie na ulicy Uranowej 4 urodziła młode. Jest to o tyle problematyczna sytuacja, że zrobiła to pod oknami jednego z tamtejszych bloków. O tej nietypowej sytuacji poinformowała dziś mieszkańców Spółdzielnia Mieszkaniowa, która prosi o szczególną ostrożność.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Miasto w sprawie lochy ma związane ręce
Spółdzielnia informuje, iż przy ul. Uranowej 4 od strony balkonów doszło do incydentu – przebywa tam locha z nowo narodzonymi warchlakami. Informujemy, że może być niebezpieczna i stwarzać zagrożenie. Prosimy o niezbliżanie się do wydzielonego terenu. Jednocześnie przypominamy o zakazie dokarmiania dzików" — czytamy na stronie Spółdzielni Mieszkaniowej w Oruni.
Problem jest bardzo poważny, ponieważ locha może być teraz wyjątkowo agresywna. To zaś w połączeniu z otoczeniem licznie zamieszkanych bloków może być przepisem na tragedie. Jak się jednak okazuje, miasto nie ma możliwości jej skutecznie zażegnać, ponieważ dzików nie można odłowić i wywieźć.
Nie możemy ich odłowić i wywieźć. Zgodnie z obowiązującymi przepisami miasto ma jedynie dwie możliwości podjęcia działań — pozostawić dziki bez kontroli albo je zabijać. W pierwszej kolejności na pewno będziemy próbowali je przepłoszyć. Jeżeli same nie odejdą, to stosuje się również petardy hukowe — tłumaczy zapytana przez dziennikarzy "Faktu" Paulina Chełmińska z Urzędu Miejskiego w Gdańsku.