- Bezpośrednie następstwa wybuchu są oczywiste - mówi "The Guardian" Wilson Perera. Rybak ze Sri Lanki wymienia te najważniejsze - ocean staje się mętny od krwi i jest usiany okaleczonymi rybami. Ranne ryby odpływają , aby umrzeć kilkaset metrów dalej. Ich zwłoki zostają wyrzucone na brzeg kilka dni później.
- Wszystko w promieniu 100 metrów od wybuchu zostaje zniszczone. Rafy koralowe, rośliny, zwierzęta morskie - dodaje Perera, który jest rybakiem i dostawcą ryb w Salpayaru, malowniczej wiosce w pobliżu miasta Trincomalee w północno-wschodniej części Sri Lanki. Ocean w tym miejscu tętnił życiem, dopóki połowy z wykorzystaniem dynamitu nie zaczęły zyskiwać na popularności.
Używają dynamitu w wodach oceanów. "Kura znosząca złote jaja"
Chociaż łowienie metodą wybuchową jest zakazane, to stosowane jest na całym świecie - od Ameryki Południowej po Azję, Afrykę i Europę. Według badań, które przytacza "The Guardian", tylko w latach 2006-2016 w samym Hongkongu, Malezji i na Filipinach odnotowano 850 tys. przypadków takich połowów.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Perera twierdzi, że po eksplozji w wodzie dźwięk "rozbrzmiewa echem niczym wybuch bomby", o ile znajduje się blisko powierzchni. Jeśli do detonacji dojdzie głębiej, może być niesłyszalny dla człowieka.
Na Sri Lance rybacy do nielegalnych połowów wykorzystują różnego rodzaju materiały wybuchowe. W latach 2019-2023 marynarka wojenna przejęła 18 sztyftów żelizapalnych, 12 570 sztyftów hydrożelowych i 3073 detonatorów.
Skąd popularność nielegalnego procederu? Sięgnięcie po materiały wybuchowe sprawia, że do pracy przy połowie wystarczy zatrudnić dwóch, trzech rybaków. Przy tradycyjnych metodach na łodzi pracować musi nawet 25 osób. Problem jest palący, bo coraz częstsze eksplozje szkodzą tym, którzy chcą działać legalnie. Spada bowiem liczebność rybich stad. - Całe pokolenie rybaków zostanie pozbawione środków do życia - ostrzega Perera.
Jude Ranjith, inny z rybaków z Salpayaru, korzystający z tradycyjnych metod, szacuje, że łowiący z użyciem dynamitu podczas jednej wyprawy mogą zgarnąć nawet 1000 kg ryb. On wykorzystując metodę tradycyjną - ledwie 50-60 kg. - Teraz jest też mniej połowów. Kiedyś codziennie wypływaliśmy w morze. Obecnie trzy razy w tygodniu - zdradza rybak, którego dochód spadł o połowę.
Łowienie metodą wybuchową zwykle odbywa się w dzień, bo łatwiej jest wtedy zobaczyć martwe ryby. Są też jednak tacy, którzy wyruszają na wody po zmroku, korzystając ze specjalnego oświetlenia. Herman Kumara z Krajowego Ruchu Solidarności Rybołówstwa sięganie po materiały wybuchowe określa mianem "kury znoszącej złote jaja".
Perera mówi natomiast o marnotrawstwie. Rybacy, obawiając się przyjazdu marynarki, zbierają na szybko jedynie te ryby, które unoszą się na wodzie w ich pobliżu. - Reszta martwych ryb jest całkowicie marnowana - wyjaśnia.
Czytaj także: UFO nad Polską i Białorusią? Mapa nie pozostawia złudzeń