Dotychczas wagnerowcy znani byli przede wszystkim jako narzędzie siły - nieformalne, używane tam, gdzie Rosjanie nie mogli sami zaangażować się militarnie. Przez Grupę Wagnera rozumie się nie jedną, lecz kilka luźno powiązanych ze sobą formacji oraz prywatnych grup wojskowych.
Spaja je, a może raczej spajała na samym początku, postać Jewgienija Prigożyna. To blisko związany z Kremlem biznesmen, który zarobił duże pieniądze na dostawach dla rosyjskiej armii. Wagnerowcy pojawili się około ośmiu lat temu, podczas pierwszej wojny w Donbasie.
Dotąd zajmowali się głównie walką. Działali na terenie Donieckiej i Ługańskiej Republiki Ludowej, w Syrii, Wenezueli czy Afryce. Wydaje się jednak, jak pisze "New York Times", że działania najemników stały się bardziej wyrafinowane. Teraz zajęli się oni zarabianiem pieniędzy na rzecz kremlowskiego reżimu.
Złoto, terror i GRU
Wagnerowcy dostali kontrakty na wydobycie złota w Sudanie. Jest się o co bić, bo zapasy złota w tym kraju są trzecimi największymi na całym kontynencie bogatym w różne złoża. "New York Times" szacuje, że taki krok mógłby powiększyć budżet Kremla o 130 mld dolarów. Obecnie Rosji, po nałożeniu przez Zachód dotkliwych sankcji, pieniądze są potrzebne jak tlen.
Wydarzenia w Afryce skorelowane są ściśle z działaniami politycznymi. Piotr i Łukasz, byli oficerowie służb i wojsk specjalnych, współautorzy bloga Bezpieczeństwo i Strategia, zwracają uwagę, że aktywność Rosji w tym regionie wzrastała proporcjonalnie do pogłębiającej się izolacji kraju na Zachodzie. Ekspansja w Afryce ma więc rekompensować straty ekonomiczne, a w dalszej kolejności również polityczne w relacjach z UE i USA.
Właśnie dlatego Moskwa dąży przede wszystkim do partycypacji w wydobyciu bogatych i relatywnie niezagospodarowanych złóż surowców mineralnych, a także otwarcia nowych rynków zbytu. Kraje afrykańskie mają też dostarczyć Kremlowi dodatkowego poparcia w ramach instytucji międzynarodowych - mówią eksperci w rozmowie z o2.pl.
Nasi rozmówcy dodają, że Grupę Wagnera należy traktować jako jedno z ramion rosyjskiego wywiadu wojskowego GRU. Ten zajmuje się udzielaniem lokalnym władzom pomocy wojskowej, obejmujące dostawy sprzętu, uzbrojenia, a także personelu.
W myśl doktryny Primakowa
Najemnicy biorą udział w walkach z siłami antyrządowymi, dżihadystami i tłumieniu buntów. Pomagają ponadto w szkoleniu lokalnej armii lub bojówek, ochronie infrastruktury krytycznej (w szczególności tej związanej z wydobyciem surowców), a także ochronie afrykańskich elit politycznych oraz finansowych. Wykorzystanie prywatnych firm wojskowych zapewnia Rosji możliwość odcięcia się od tych działań.
Eksperci konkludują stwierdzeniem, że intelektualnym fundamentem rosyjskich relacji z państwami afrykańskimi jest tzw. doktryna Primakowa. Zakłada ona dążenie do utworzenia świata wielobiegunowego i dywersyfikację kierunków prowadzenia polityki zagranicznej przez Moskwę. To sprawia, że priorytetem działań Kremla w Afryce jest ekspansja gospodarcza.
Mimo to, Rosjanie nie zapominają o kwestiach wojskowych. Dlatego we wschodnim Sudanie, u wybrzeży Morza Czerwonego, ma powstać baza marynarki wojennej. Z kolei na zachodzie Rosjanie utrzymują aktywność, by mieć kontrolę nad znajdującymi się w regionie złożami rudy uranu oraz utrzymać możliwość oddziaływania na sąsiednie kraje.
Grupa Wagnera trafiła do Sudanu na zaproszenie gen. Mohamada Hamdana. Generał był w Moskwie kilka dni po tym, jak zaczęła się rosyjska inwazja na Ukrainę. W jego kraju miały miejsce protesty społeczne o dużym natężeniu, Wagnerowcy pomagali mu je tłumić. Treść rozmowy nie jest jawna, ale być może Władimir Putin zaproponował pomoc Wagnerowców w "uporządkowaniu" sytuacji wewnętrznej (czytaj: stłumieniu protestów prodemokratycznej opozycji)? Rosjanie stosują taką taktykę w Afryce co najmniej od 2017 roku; wchodzą do państw zdestabilizowanych, pomagają utrzymać się przy władzy niedemokratycznie wybranej elicie - mówi z prof. Andrzej Polus, znawca problematyki Afryki Subsaharyjskiej z Instytutu Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego.
Wykładowca tłumaczy, że Rosja ze względu na dużo mniejszy potencjał eksportowy, barki kapitału stosuje wobec państw subsaharyjskich strategię dostarczania do miejsc, gdzie państwa Zachodu nie chcą wchodzić tego czego akurat potrzebuje elita polityczna. Czy chodzi o szkolenia wojskowe, kontrakty na zakup broni czy kampanie dezinformacyjne – to wszystko może być łączone z pakietem obecności Grupy Wagnera.
Podkreśla, że w Sudanie Rosja ma zresztą więcej interesów, a najważniejszym jest baza marynarki wojennej, która może powstać na wybrzeżu Morza Czerwonego. To jest clou obecności Rosjan w tym kraju: wyjście na Morze Czerwone. A poza tym, jak dodaje, mają też "oko" na inne wartościowe kopaliny: wydobycie diamentów w RŚA czy interesujące ich złoża uranu w zachodnim Sudanie. Wszystko to ma jeden cel – dywersyfikacja dochodów w celu ominięcia sankcji Zachodu za atak na Ukrainę.
Jeden cel. Utrzymać majątek
Prof. Dominik Kopiński z Uniwersytetu Wrocławskiego, zajmujący się tematyką stosunków ekonomicznych w Afryce Subsaharyjskiej, przekonuje natomiast, że obecność wagnerowców w Afryce łączy się ze wspieraniem przewrotów lub ich udaremnianiem, w zależności od tego, czego wymaga sytuacja. Na szali jest też szerzenie dezinformacji i ochrona ważnych polityków.
W rozmowie z o2.pl prof. Dominik Kopiński podkreśla, że Rosjanie nie robią tego za darmo. Swoje usługi świadczą w zamian za dolary, a coraz częściej również za dostęp do złóż surowcowych (głównie diamentów i złota). Diamenty, jak mówi, wydobywane są w Republice Środkowoafrykańskiej. W Mali i Sudanie najcenniejsze jest złoto.
Trzeba pamiętać, że z uwagi na zamrożenie rezerw dolarowych przez Zachód, złoto ma dla Rosji szczególnie istotne znaczenie, ponieważ służy łagodzeniu skutków sankcji międzynarodowych i umacnianiu kursu rubla. Operacje wagnerowców w Sudanie, który jest trzecim największym producentem kruszcu w Afryce, odgrywają tu szczególną rolę. Złoto wywożone jest stamtąd nielegalnie, głównie tranzytem przez Zjednoczone Emiraty Arabskie, skąd prawdopodobnie trafia bezpośrednio do Moskwy. Dla rosyjskich oligarchów afrykańskie złoto staje się także dogodną i bezpieczną alternatywą dla dolara, jeśli chodzi o przechowywanie majątku - podkreśla prof. Kopiński.
Pazur chińskiego smoka
Warto pamiętać, że w Afryce bardzo aktywny jest też inny globalny gracz, czyli Chiny. Afryka jest największym regionalnym elementem chińskiej inicjatywy Pasa i Szlaku (Belt and Road Initiative - BRI) o wartości 1 biliona dolarów. Projekt ten ma na celu zmianę architektury światowego handlu. Aż 46 państw afrykańskich, które podpisały pakt inicjatywy BRI, reprezentuje ponad miliard ludzi i zajmuje znaczący procent powierzchni planety.
Według raportu spółki McKinsey, zajmującej się globalnym doradztwem strategicznym, już pięć lat temu w Afryce było ok. 10 tys. chińskich przedsiębiorstw, generujących wówczas przychody sięgające 180 mld dolarów. W 2025 r. ma to być ćwierć biliona dolarów. Nie bez powodu w 2000 r. powstało Forum Współpracy Chińsko-Afrykańskiej. Dotąd jednak Chińczycy unikali twardych inwestycji obronnych w Afryce.
Chiny, inwestując astronomiczne kwoty na tym kontynencie, chcą także wkraczać w strukturę bezpieczeństwa całego kontynentu. Przeznaczyły już duże środki na budowę sił szybkiego reagowania w ramach Unii Afrykańskiej, a pod koniec ubiegłego roku wysnuły plan budowy stałej bazy marynarki wojennej w Gwinei Równikowej na zachodzie Afryki. Dalsze działania Chin i Rosji na kontynencie mogą być potężnym zagrożeniem dla Unii Europejskiej przez ewentualną migrację, a co za tym idzie - stabilności kontynentu.
Jakby tego było mało, Chiny wykazują też w Afryce dużą aktywność w zakresie nowych technologii. Pod koniec marca zainaugurowano działalność wartego 425 mln dolarów podmorskiego kabla "Pokój", łączącego Chiny, Europę i Afrykę. Twórcą systemu szybkiej komunikacji jest oskarżana o nielegalną inwigilację chińska firma Huawei, której produkty zostały zablokowane w USA. Unia Europejska przestrzega przed zakupem urządzeń chińskiego producenta.
Łukasz Maziewski, dziennikarz o2.pl