Sudan stał się areną bratobójczych walk. Wybuchły one w sobotę 15 kwietnia w stolicy kraju, Chartumie. Walczą ze sobą dwie formacje wojskowe. Z jednej strony "oficjalna" armia, dowodzona przez gen. Abdela al-Fattaha Burhana, a z drugiej - Siły Szybkiego Wsparcia (RSF) pod komendą gen. Mohameda Dagalo.
Obaj zajmowali wysokie stanowiska w Radzie Suwerennej, najwyższym organie władzy w kraju. Obaj też są ze sobą poróżnieni i walczą o najwyższe osobiste przywództwo. Problem w tym, że w Sudanie obecni są także rosyjscy najmnicy z Grupy Wagnera. Wspierają one - choć nie militarnie - gen. Dagalo.
Władza w kraju spoczywa właśnie w rękach Rady Suwerennej. Jest ona najwyższym organem politycznym w Sudanie. W 2019 r. w wyniku puczu wojskowego obalony został rządzący od 30 lat dyktator Omar al-Baszir. Najpierw rządzili wojskowi, a następnie wykształciła się Rada Suwerenna, z wojskowymi w składzie. Najważniejsi w niej byli Dagalo i Burhan. A do tego wszystkiego dochodzi obecność Rosjan.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wagnerowcy w "mieście złota"
Na poważnie Rosjanie mieli się "zainteresować" Sudanem i jego zasobami złota - a także innymi bogatymi w surowce krajami Afryki - w 2014 roku, po tym jak Rosja dokonała aneksji Krymu. Wydobywane w Sudanie złoto miało pomóc Rosjanom zamortyzować efekt sankcji nałożonych wtedy na kraj Władimira Putina przez Zachód.
W kolejnych latach relacje pomiędzy obydwoma krajami się zacieśniały, a w 2019 roku Rosja i Sudan podpisały porozumienie, na mocy którego rosyjska marynarka wojenna miała otrzymać dostęp do sudańskich portów.
To jednak nie żołnierze regularnej armii, a najemnicy z Grupy Wagnera są dzisiaj obecni w Sudanie. Początkowo było ich ok. 300, maksymalnie 400. Dziś prawdopodobnie ta liczba nie uległa zwiększeniu, szczególnie w obliczu zaangażowania Grupy Wagnera w Ukrainie.
Głównym beneficjentem obecności wagnerowców w Sudanie jest generał Dagalo. Najemnicy prowadzą szkolenia dla jego żołnierzy, a także działania w sferze walki informacyjnej.
W ramach "rozliczenia" Rosjanie dostali pod opiekę kopalnię złota w "mieście złota", jak nazywane jest al-Ibaldija. Wydobywają w niej kruszec i następnie wywożą do Rosji, gdzie ma posłużyć do opłacania najemników i zakupów broni. Ponownie też, tak jak po aneksji Krymu w 2014 roku, sudańskie złoto ma pomagać zmniejszyć skutki sankcji nałożonych na Rosję po ataku na Ukrainę 24 lutego 2022 roku. Złoto jest o wiele trudniejszym do zamrożenia aktywem niż środki zgromadzone nierzadko w bankach zachodnich.
Procederem w "mieście złota" zajmuje się firma Merore Gold, zależna od twórcy Grupy Wagnera, Jewginija Prigożyna. Szefem Merore jest niejaki Michaił Potepkin, a wydobyciem i wywozem złota ma kierować wysoki rangą oficer Grupy Wagnera Aleksandr Kuzniecow.
Kuzniecow - znany pod kryptonimami Ratibor i Radimir - walczył m.in. w Libii. Cztery razy był odznaczony rosyjskim Orderem Odwagi. W 2021 r. został on objęty sankcjami unijnymi.
To on nadzoruje skomplikowaną sieć rabunkowego wydobycia i przemytu złota z Sudanu. Z Afryki trafia ono do Syrii, gdzie Rosjanie mają swoją bazę lotniczą w Latakii nad brzegiem Morza Śródziemnego. W ubiegłym roku takich lotów, obsługiwanych przez wojskowe samoloty, miał być według CNN "kilkanaście".
Nie wiadomo, jaki jest wolumen wydobycia i wywozu sudańskiego złota przez Rosję. CNN opisuje, że 85 proc. kruszcu jest sprzedawane przez handlarzy, którzy wydobywają go metodą chałupniczą i transportują do "złotego miasta". Można jednak przypuszczać, że daje to Rosji przychody liczone w miliardach dolarów.
Konflikt w Sudanie. "Było wiadomo, że rzucą się sobie do gardeł"
Oczy świata ponownie skierowały się na Sudan w sobotę 15 kwietnia. Dr Jędrzej Czerep, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, przekonuje w rozmowie z o2.pl, że sytuacja w kraju jest złożona, ponieważ Sudan od kilku był areną obecności dwóch "równoległych" armii. "Oficjalnych", państwowych sił zbrojnych i paramilitarnej bojówki - wspomnianych Sił Szybkiego Wsparcia (RSF) - być może najsilniejszej prywatnej armii na świecie, porównywalnej z Hezbollahem.
Było wiadomo, że w pewnym momencie rzucą się one sobie do gardeł. Siły Szybkiego Wsparcia od 2019 były przygotowane do walk z siłami zbrojnymi kraju, mówiąc wprost: z palcem na spuście - mówi dr Czerep.
Dodaje, że walki wybuchły w stolicy kraju, Chartumie. Tam sytuacja jest o tyle trudna, że siedziby instytucji bezpieczeństwa i lotnisko znajdują się w centrum miasta, a obie formacje szachowały się wzajemnie w zakresie kontroli nad głównym miastem kraju. Jednostki RSF są jednak wypierane przez armię. Oprócz, jak mówi dr Czerep, stolicy i miasta Omdurman, gdzie RSF jest silne i będzie się bronić.
Oblężenie stolicy - czy raczej całej aglomeracji, liczącej 6 mln ludzi - byłoby istną katastrofą. Dr Czerep mówi, że byłyby to walki przewlekłe. A przy tym bez wątpienia krwawe. Cywile znaleźliby się między młotem a kowadłem - dwiema silnie uzbrojonymi i niechętnymi sobie formacjami wojskowymi.
Najgorszym scenariuszem byłoby to, że Chartum byłby areną trwających miesiącami walk. Ale na zachodzie, w Darfurze, tak może się wydarzyć, bo stamtąd wywodzą się Siły Szybkiego Reagowania i tam mają poparcie - mówi analityk.
Tak więc wybór między RSF a armią jest fatalny. Za jedną grupą stoją Rosjanie i bojówkarze mający na koncie ludobójstwo w Darfurze, a za drugą, tj. armią - skorumpowani i skompromitowani islamiści, którzy rządzili w latach 1989-2019. Czerep ocenia jednak, że do wojny domowej na pełną skalę, z szerokim napływem ochotników do obu stron konfliktu, nie dojdzie.
Ciężki los cywila w Sudanie
Dla społeczeństwa sudańskiego żadna ze stron sporu nie jest dobrym wyborem. Armia i gen. Burhan mają w tym momencie poparcie islamistów, którzy zostali odsunięci od władzy w 2019 r. w wyniku rewolucji, a teraz mają wielką ochotę wrócić do władzy.
Dziś obie strony próbują wykorzystywać dostęp do internetu i prowadzą silnie zakrojone działania informacyjne. Obaj dowódcy za nic mają swoich obywateli. Ta walka dzieje się ponad głowami Sudańczyków. To starcie dwóch formacji, które są utrapieniem zwykłych obywateli i działają na szkodę swoich obywateli. Zwykli Sudańczycy nawołują do zdystansowania się do walk i tego, by nie opowiadać się po żadnej ze stron konfliktu - mówi dr Czerep.
Wśród zwykłych ludzi największe poparcie mają oddolne struktury, tzw. Komitety oporu, będące formą samoorganizacji, budowy społeczeństwa obywatelskiego i demokracji. To fenomen i jeden z najbardziej żywych ruchów prodemokratycznych na świecie. Ale przez społeczność międzynarodową były one konsekwentnie ignorowane – dyplomaci, jak mówi Czerep, skupiali się na dzieleniu tortu między watażków i polityków bez legitymacji społecznej.
Równolegle, jak podkreśla analityk, od 4 lat trwał "dyplomatyczny taniec", w którym dyplomaci zachodni próbują traktować szefów obu armii jako niezbędne elementy systemu władzy. A to są, jak mówi ekspert, "zwykli watażkowie, podpalacze, którzy nie znają innego języka niż język siły i przemocy". W 2021 r. oni obalili władze demokratyczne, a i tak zostali zaproszeni do stołu negocjacji przez siły zachodnie. A trzeba było ich już kilka lat temu odsunąć, pozbawić wpływu na gospodarkę i instytucje państwowe. Teraz może być na to za późno.
Łukasz Maziewski, dziennikarz o2.pl
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.