Przyczyną sporu jest rezolucja ONZ dążąca do uznania zbrodni w Srebrenicy za ludobójstwo. W myśl rezolucji, nad którą głosowanie miało odbyć się 2 maja, 11 lipca miałby być dniem pamięci ofiar masakry w Srebrenicy z 1995 roku. Najprawdopodobniej jednak zostanie ono przesunięte.
Przeciwny głosowaniu jest Milorad Dodik, prezydent Republiki Serbskiej, która jest jedną z części federacyjnego państwa Bośni i Hercegowiny. Grozi on, że przyjęcie rezolucji może się skończyć secesją Republiki od reszty kraju. To z kolei mogłoby wywołać dalszą eskalację napięcia, a w konsekwencji - nawet wojnę.
Taki konflikt w obecnej sytuacji Europy (i świata) byłby poważnym problemem. Na rękę byłoby to Rosji i być może Chinom, które próbują rozbijać jedność kolejno Unii Europejskiej i NATO. Wojna w Ukrainie trwa, nie wygasł konflikt na Bliskim Wschodzie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Widmo wojny na Bałkanach. "Niewiele potrzeba"
NATO jest obecnie zaangażowane w Ukrainie. USA szykują się do wyborów prezydenckich i muszą wypełniać rolę strażnika Bliskiego Wschodu, próbując być rozjemcą w sporze między Izraelem i Iranem. Trudno się dziwić, że w razie ewentualnego sporu na Bałkanach kolejny otwarty front mógłby być zbyt dużym obciążeniem - zarówno dla Sojuszu, jak i Stanów Zjednoczonych.
Mówi o tym płk Michał Stachyra. W przeszłości służył m.in. w misji EULEX - policyjnym kontyngencie Unii Europejskiej, mającym za zadanie stabilizować sytuację w Kosowie. Wywodzący się ze Straży Granicznej oficer bardzo dobrze zna Bałkany i tamtejsze realia.
Przypomina, że na Bałkanach koncentruje się uwaga wielu krajów. Bardzo aktywna jest tam np. Turcja, ale także Francja czy Niemcy. A także, co oczywiste, Rosja, która jego zdaniem będzie próbowała wykorzystać sytuację do podbudowania swojej pozycji względem NATO, UE czy - przede wszystkim - USA. A Bałkany, jako region zapalny, są w rosyjskiej układance punktem bardzo istotnym na mapie świata.
Niewiele potrzeba, aby sprowokować solidną wojnę na Bałkanach. A NATO nie może stracić Bałkanów. Zaangażowanie się Sojuszu na Bałkanach, ambicje Turcji mogą spowodować, że NATO będzie musiało tak zdywersyfikować siły i środki. Rosja może więc w taki sposób sprowokować konflikt w kilku punktach, że pozycja NATO - czyli w głównej mierze USA - może zostać osłabiona. A Kreml bez cienia litości to wykorzysta - mówi oficer.
Bałkany, Rosja i NATO. "Każda ze stron chce coś ugrać"
Dodaje również, że choć Rosja nie ma dziś takiej pozycji, o jakiej marzy, to stara się o nią walczyć. Podobnie jak Chiny i inne państwa, Rosja dostrzega przemiany geopolityczne na świecie, widząc, że kolejne kraje kwestionują mocarstwową pozycję USA jako hegemona. I będzie starała się to wykorzystać. A w regionie nadal żywe są, jak przypomina, wielkie napięcia polityczne i narodowościowe.
Ludzie tam wciąż pamiętają czystki etniczne. Z tego względu nawet najmniejsze, zachwianie sytuacji na arenie międzynarodowej - niezależnie, na stronę Rosji czy NATO - powoduje, że każda ze stron chce niemal z automatu coś ugrać dla siebie. Potrzeba naprawdę niewielkiego zdarzenia, żeby Bałkany zapłonęły - mówi płk Stachyra.
Konkluduje, że duże siły i środki zaangażowała w regionie także Polska. Przypomina naszą wieloletnią obecność na Bałkanach. Chodzi o działania zarówno w formule zbrojnej (wciąż utrzymujemy nasze kontyngenty w ramach misji KFOR czy EULEX), ale także w formule dyplomatycznej, gdzie nasz kraj aktywnie działał na rzecz integracji i łagodzenia sporów w regionie. Z różnym, niestety, skutkiem.
My, jako Polska, możemy niestety przespać nasze okienko możliwości i w razie gdyby NATO i Europa siadły do stołu negocjacyjnego, to Polski przy nim nie będzie. A przecież Polska od dekad jest tam obecna za sprawą kontyngentów wojska i policji, które są tam od dawna obecne, a także za sprawą ekspertów. I mimo tego nie jesteśmy w stanie tego wykorzystać - podsumowuje płk Stachyra.
Wielki strach przed wojną
Być może jednak konflikt nie stanie na ostrzu noża. Mówi o tym ekspertka Ośrodka Studiów Wschodnich ds. Bałkanów Paulina Wankiewicz. Rozmowę z o2.pl rozpoczyna od stwierdzenia, że Bałkany są stabilne w swojej niestabilności.
Milorad Dodik bardzo często uderza w narrację o secesji. Strach przed wojną na Bałkanach jest na tyle wielki, że idąc w tę narrację, konsoliduje swoje społeczeństwo. Ale sprawa rezolucji ONZ bardzo mocno wybrzmiewa w tamtejszych mediach. Miała ona być głosowana 2 maja ale już wiadomo, że zostanie to przełożone - przekonuje Wankiewicz.
Dlaczego jest ona tak ważna, a zarazem sporna? Jak tłumaczy ekspertka, przyjęcie rezolucji miałoby dla Belgradu wymiar uznania ich za ludobójców, choć najważniejszym jej elementem jest uznanie 11 lipca za dzień pamięci. O pojednanie, jak mówi Wankiewicz, będzie trudno i ogłoszenie tej rezolucji dodatkowo może zaognić sytuację.
Trwa wyścig dyplomatyczny - Serbowie namawiają przedstawicieli innych krajów, by głosowały przeciw rezolucji. Podobnie jak - co oczywiste - Rosja. Ale też Chiny. Takie rozgrzanie sytuacji w bezpośrednim sąsiedztwie NATO i UE z pewnością byłoby korzyścią Moskwy. Z tym, że pamiętać należy o tym, że zasoby - ludzkie i sprzętowe - są, powiedzmy to sobie, skromne - mówi dalej.
Bośnia i Hercegowina to kraj niewielki, a jednocześnie, jak przekonuje ekspertka, niezwykle szybko wyludniający się. Gdyby jednak doszło do zaostrzenia, a być może wręcz wybuchu otwartego konfliktu, to podzieliłby się cały region. Część krajów bałkańskich popiera rezolucję i należą do nich np. Chorwacja czy Macedonia Północna. Atmosfera jest więc napięta. Z tego tytułu do zwiększenia np. liczby patroli przygotowują się siły EUFOR, czyli misji pokojowej UE mającej stabilizować sytuację w Bośni i Hercegowinie.
Łukasz Maziewski, dziennikarz o2.pl
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.