Jak napisał w "Fakcie" Adam Pawlukiewicz w momencie, "gdy woda zalewała domy, rządowe komunikaty były mocno nieadekwatne do dramatycznej sytuacji". Mieszkańcy wspominali, że dostawali powiadomienia typu "zostań w domu", podczas gdy już należało uciekać.
W tym czasie grupa na Facebooku "Kłodzko 998 Alarmowo" stała się kluczowym kanałem komunikacji. Mieszkańcy regularnie wymieniali się informacjami o sytuacji powodziowej, przerwach w dostawach prądu, gazu i wody, zablokowanych drogach, uwięzionych osobach oraz numerach do służb i miejscach, gdzie potrzebna była pomoc.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ludzie do ostatnich chwil wierzyli, że woda nie dostanie się na osiedle Nysa w Kłodzku przy ul. Malczewskiego. To była tragiczna pomyłka, bo nagle, w ciągu zaledwie dwóch godzin, miasto zostało zalane przez wodę z pękniętej tamy w Stroniu Śląskim - czytamy w "Fakcie".
Czytaj także: Lądek-Zdrój po przejściu wielkiej fali. "To był koszmar"
Ewakuacja w Kłodzku. Pół godziny na ucieczkę
Na Młynówce w Kłodzku doszło do tzw. cofki, co spowodowało, że kanał nagle zmienił się w rwący potok, który zalał osiedla, garaże, domy i ulice. Mieszkańcy ostrzegali się nawzajem na facebookowej grupie, aby natychmiast uciekać z ulicy Malczewskiego, ponieważ woda napierała na nią z dwóch stron jednocześnie.
Sytuację udało się opanować dzięki dwóm niewielkim mostkom, którymi całe rodziny uciekały z osiedla. Dramatyczne wydarzenia rozegrały się w ciągu zaledwie 30 minut. Tragicznie przypomniała się powódź sprzed 27 lat, ponieważ mur oporowy przy klasztorze franciszkanów ponownie runął. Po przejściu powodzi krajobraz w Kłodzku przypominał sceny z apokalipsy – zalane były szkoły, sklepy, restauracje i hotele.
Jak donosi "Fakt", na szczęście lokalne służby ratunkowe, w tym strażacy z OSP, zareagowali szybko i skutecznie. Do akcji włączyły się także służby WOPR oraz mieszkańcy, którzy używali prywatnych łodzi, aby ewakuować zagrożonych. Dopiero w poniedziałek, dzień po przejściu fali kulminacyjnej, nad Kłodzkiem zaczęły pojawiać się dodatkowe helikoptery.
"Obecnie najbardziej potrzebna jest zwykła, ludzka pomoc przy sprzątaniu skutków powodzi. Ale już teraz można stwierdzić, że dzięki mediom społecznościowym udało się uratować wiele istnień i zapanować nad chaosem komunikacyjnym" - napisał w "Fakcie" Adam Pawlukiewicz.