W odpowiedzi na napiętą sytuację na Ukrainie NATO rozważa dalsze wzmacnianie flanki południowo-wschodniej. Więcej żołnierzy miałoby trafić m.in. do Bułgarii, Rumunii czy krajów bałtyckich. Być może także do Polski. Może to być konieczne, bo ambasador USA przy ONZ, Linda Thomas-Greenfield przekazała, iż Rosja zmierza ku nieuchronnej inwazji. - To kluczowy moment - powiedziała dyplomatka.
Dalsze wzmacnianie rozmieszczonych w Europie sił sugerował także szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, Paweł Soloch. Prezydencki minister przekonywał, że Polska jest bezpieczna, ale skutki potencjalnego konfliktu będą dla nas "odczuwalne". Soloch dodał również, że przełoży się to na przyjęcie kolejnych sił sojuszniczych.
W środę podczas spotkania ministrów obrony NATO w Brukseli padły kolejne zapowiedzi. Sekretarz generalny Sojuszu Jens Stoltenberg stwierdził, że "nie widzi oznak deeskalacji" ze strony Rosji. Szefowie resortów obrony rozważają też utworzenie kolejnych batalionowych grup bojowych NATO. Jedna z nich miałaby powstać w Rumunii, gdzie obecnie obecność NATO ma nieco inny charakter, niż w Polsce czy krajach bałtyckich, bowiem opiera się na wojskach rumuńskich.
O tym pisał m.in. niemiecki "Die Welt". Dziennik zauważył, że takie działania NATO są przeciwieństwem tego, czego w grudniu żądała strona rosyjska, czyli zaprzestania budowy instalacji wojskowych w krajach dawnego Związku Radzieckiego. Chodzi m.in. o Polskę, Rumunię i Bułgarię, o czym można będzie przeczytać w dalszej części materiału. W grudniu Rosjanie chcieli także gwarancji NATO, że nie będzie dążyć do stowarzyszenia z Ukrainą. Żądanie to zostało odrzucone.
Spadochroniarze, stingery, sprzęt
Jak na razie, do Polski trafiają spadochroniarze z dwóch elitarnych amerykańskich dywizji powietrznodesantowych. Trwa przerzut żołnierzy z 82. dywizji, stacjonującej w Fort Bragg. We wtorek, dziennikarka stacji FOX News ujawniła, że trafią do nas również żołnierze ze 101. dywizji.
Łącznie będzie to kilka tysięcy żołnierzy. O przerzucie pierwszej, liczącej 1,7 tys. wojskowych grupy Pentagon poinformował na początku lutego. W minioną sobotę pojawiła się wiadomość o kolejnych trzech tysiącach. To więcej niż bardzo solidne wzmocnienie.
Amerykanie najwyraźniej bardzo poważnie podchodzą do możliwego zagrożenia. W okolice Zamościa trafiły m.in. wyrzutnie pocisków przeciwlotniczych Stinger na platformach samochodowych i wojskowi. W mediach społecznościowych pojawiły się również zdjęcia samolotów pionowego startu V-22 Osprey. Oprócz Amerykanów do Polski przybyli również żołnierze z Wielkiej Brytanii i Kanady.
Nieoficjalnie wysoki rangą oficer Wojska Polskiego mówi, że obecnie na miejscu mamy ponad 4 tys. wojskowych z 82. dywizji, ponad 200 z Wielkiej Brytanii i ponad 200 z Kanady. Na razie to wszystko. Siły te cały czas przybywają. Francuzi wzmocnią wschodnią flankę patrolami lotniczymi.
Amerykanie byli poważnie zaniepokojeni. Pojawiały się informacje, że 16 lutego będzie domniemanym terminem rozpoczęcia rosyjskiego ataku. Dlatego sekretarz obrony Austin zapowiedział przemieszczenie kolejnych 3 tys. żołnierzy do Polski.
Warto w tym miejscu przypomnieć, że w Polsce stacjonuje już licząca ok. 1,2 tys. żołnierzy batalionowa grupa bojowa (BFG), w Orzyszu. Oprócz tego, w Polsce - w Poznaniu - znajduje się wysunięte stanowisko dowodzenia V Korpusu Sił Lądowych USA. Ma ono koordynować i nadzorować działania sił lądowych USA w Europie.
Były szef SKW, gen. Piotr Pytel mówi w rozmowie z o2.pl, że Rosjanie obserwują działania Zachodu, a te póki co sprowadzają się do wzmacniania obecności wojskowej. Przekonuje, że gdyby ta obecność miała się przedłużyć, to Rosja będzie podgrzewać nastroje dla uzasadnienia swojej operacji wojskowej na terenie Ukrainy.
Ale pamiętajmy, że NATO absolutnie nie zamierza prowokować Rosji. NATO jest sojuszem obronnym i robi to, do czego zostało powołane - chroni swoich członków. Rosja zaś odwraca to w swojej propagandzie o 180 stopni i stawia się w roli ofiary, przekonując, że to ona jest stroną atakowaną. "NATO jest coraz bliżej granic Rosji, na Ukrainie jest NATO-wska broń, Ukraina współpracuje z NATO i nam zagraża" - tak ma myśleć rosyjski lud. Ale nie sądzę, by to wzmacnianie wojskowej obecności było casus belli. Tu stawiałbym raczej na prowokację rosyjską. W Donbasie albo nawet na terenie samej Rosji - mówi były szef wojskowego kontrwywiadu.
Redzikowo - kość niezgody
Tymczasem amerykański "New York Times" opisuje, że dla Rosjan solą w oku jest co innego, co sygnalizowano wcześniej. Chodzi przede wszystkim o budowę tarczy antyrakietowej, której elementem jest instalacja w Redzikowie na Pomorzu. Tarcza miała - w założeniu - chronić USA przed pociskami balistycznymi Iranu.
Tyle że zdaniem NYT Władimir Putin wścieka się, ponieważ traci element nacisku na byłe kraje członkowskie ZSRR. W tym także na Ukrainę. Dziennik opisuje, że budowa bazy w Redzikowie i rumuńskim Deveselu jest dla rosyjskiego prezydenta przekroczeniem granicy zbytniej ingerencji USA w Europie, a szczególnie w tych krajach, które Rosja traktuje pogardliwie jako "swój" teren wpływów.
Kreml obawia się, że rakiety z Redzikowa i Deveselu mogłyby zestrzeliwać rosyjskie pociski balistyczne. A wręcz nawet - jak podaje NYT - służyć do "wystrzeliwania pocisków manewrujących w stronę Moskwy". Miało to swoje odbicie w przekazach medialnych. Na początku lutego pojawiła się informacja, że Amerykanie przedstawili Rosji możliwość dostępu do instalacji w Redzikowie i w Rumunii celem inspekcji. Temat uległ jednak rozmyciu. W obliczu zdementowanych przez USA informacji o wycofaniu części wojsk rosyjskich, Europa nadal obawia się ataku na Ukrainę. Odprężenia na linii Zachód - Rosja póki co nie widać.