Po świętach Bożego Narodzenia księża poszczególnych parafii ruszają z tradycyjną kolędą. W ostatnich latach bardzo dużo zmieniło się w postrzeganiu Kościoła przez ludzi. Jak do takich sytuacji podchodzą duchowni?
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Często nie ma wtedy oczekiwań i konwenansów. Człowiek jedzie z tematem, mówi swoje "ale" i można porozmawiać. Lepiej jest pójść do niewierzącego, który gra w otwarte karty, niż do tego, któremu się wydaje, że jest wierzący - podkreśla ks. Jarosław Bordiuk, wikariusz parafii pw. św. Marka Ewangelisty na warszawskim Targówku, w rozmowie z portalem aleteia.org.
Ks. Jarosław Bordiuk regularnie od ośmiu lat spotyka się z parafianami. Nie ukrywa, że z powodu gorszego wizerunku księży w świecie publicznym, często podczas spotkań towarzyszy mu stres.
Miałem jedną sytuację, przy której nie zdziwiłbym się, gdyby była nagrywana. Człowiek wzbudził moje zaufanie i współczucie. Wyglądał na osobę samotną, zwierzał się. Kiedy wyszedłem i zamknęły się drzwi, usłyszałem hałas, śmiechy i podniesione głosy. Kilka osób cieszyło się, że udało się mnie wkręcić. To były przysłowiowe jaja. Zasmuciło mnie to i zniechęciło - tłumaczy duchowny.
Ksiądz zdradza szczegóły kolędy
Jak podkreśla ksiądz, kolęda to jest rollercoaster, nigdy nie wiadomo co może się zdarzyć. W odróżnieniu od innych duchownych, Bordiuk nie zaczyna przysłowiowej "kolędy" od modlitwy.
Podaje wszystkim rękę, siadam i pytam, czy pogadamy chwilę. Jeżeli da się zagaić temat, to gadamy. Na pewno nie w stylu: "Czy macie do mnie jakieś pytania?". Albo: "Czego oczekujecie od swojego duszpasterza?". Taka rozmowa nic nie przynosi - dodaje.