IMGW wydało ostrzeżenia III stopnia w południowych województwach Polski. Od piątku do niedzieli (13-15 września) nad naszym krajem ma się pojawić niż genueński o nazwie Boris, który przyniesie intensywne opady deszczu. Ostrzeżenia hydrologiczne budzą spory niepokój. Rosną obawy, że powtórzy się sytuacja z 1997 i 2010 roku, kiedy nasz kraj nawiedziły dwie potężne powodzie, pustoszące miasta i wsie.
Wrocław, Opole, Nysa, Kłodzko, Racibórz, Głogów - lista większych ośrodków miejskich, które doświadczyły żywiołu, jest długa. Powodzie niosą jednak spustoszenia także w malutkich miejscowościach.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Przygotowują się na ulewę. Jest pogotowie przeciwpowodziowe
Starosta Nyski wydał komunikat, w którym poinformowano o ogłoszeniu pogotowia przeciwpowodziowego od czwartku (12 września) od godziny 18.00. Nysa jest miastem doświadczonym przez powodzie, dlatego mieszkańcy dmuchają na zimne. W mniejszych miejscowościach również rosną obawy. Morów w powiecie nyskim położony jest nad potokiem górskim Mora.
To bardzo kapryśna rzeka, która potrafi bardzo szybko przybierać. Jeszcze w środę poziom wód był do kostek. Dziś koryto rzeki jest wypełnione w jednej trzeciej. Deszcze mamy od czwartku - mówi nam Artur Pieczarka, sołtys wsi.
Jak dodaje, zwrócił się o pomoc do starosty, bo w 2020 roku rzeka wylała, a podtopionych zostało 11 domów. Na miejscu są już rękawy przeciwpowodziowe i worki z piaskiem. Zabezpieczane są domy i posesje.
Najgorszego spodziewamy się w sobotę. Według prognoz wszystko przed nami. Na lokalną powódź jesteśmy przygotowani, ale nie wiem, jak będzie, gdyby powtórzyła się sytuacja z 2010 lub z 1997 roku, kiedy wioska mocno ucierpiała. Mieszkańcy obawiają się kiedy przeglądają prognozy pogody. Zbyt często zdarzają się tutaj sytuacje kryzysowe - dodaje sołtys.
- Sam jestem bardzo zmęczony tą sytuacją, bo to są zazwyczaj nocne akcje, gdy woda spływa od naszych sąsiadów. To bardzo obciążające i kosztowne - przyznaje Artur Pieczarka.
Władze lokalne utworzyły zapory, koryto rzeki zostało udrożnione. Sołectwo apeluje od dawna o utworzenie dwóch suchych zbiorników na wodę, czeka również na realizację rewitalizacji Odry. W Morowie wiedzą, że skutki opadów mogą być katastrofalne. W 2020 roku woda wystąpiła z rzeki po prawej i lewej stronie. - Woda była w domach, w łazienkach, w kuchniach - przyznaje sołtys.
Czytaj także: Tam już się zaczęło. Zdjęcia ze Słowenii
- Jeśli dojdzie do gwałtownej ulewy, to będzie to dla nas problem - przyznaje z kolei sołtys Gierałcic koło Głuchołazów (woj. opolskie). Kamil Perewizny przyznaje, że przede wszystkim intensywność opadów będzie miała znaczenie.
Jeśli woda będzie płynęła drogami, które nie są wyasfaltowane, nie mają warstwy bitumicznej, to materiał może popłynąć razem z nią. Według mnie jesteśmy przygotowani, mamy worki z piaskiem, pomocą służy straż pożarna - mówi nasz rozmówca. - Gorzej wyglądać może sytuacja w sąsiednich miejscowościach, gdzie rzeka wylewa. U nas mogą wystąpić lokalne podtopienia - dodaje Perewizny.
Wspominają ulewy sprzed lat. "Woda wlewała się przez okna"
Nysa Kłodzka biegnie przez siedzibę powiatu, Kłodzko. Miasto, które w 1997 roku doświadczyło powodzi, przygotowuje się na najgorsze. W czwartek zebrał się Powiatowy Zespół Zarządzania Kryzysowego. Na razie zagrożenia nie ma, ale sytuacja pogodowa jest obserwowana. Mieszkańcy do dziś wspominają wielką wodę sprzed blisko 30 lat. Także w mniejszych miejscowościach, takich jak Ścinawica na północ od Kłodzka.
U nas rzeka jest jeszcze w miarę spokojna, trzyma się w korycie, jeszcze się nic nie dzieje. W przeszłości woda zalewała ogródki działkowe. W 1997 roku, kiedy była powódź, cały dół wioski był zalany, ludzie byli pozalewani. Też mieszkam przy rzece. Wtedy był ogromny problem - przyznaje Rafał Krupa, sołtys wsi Ścinawica.
Mieszkańcy mają obawy. Mamy tutaj dwa, trzy domy, które są niżej usytuowane. Wiadomo, że się boją. Chodzą jeszcze plotki, że mają opuszczać wodę ze zbiorników. Dlatego jestem z kontakcie ze sztabem kryzysowym - dodał.
Złe wspomnienia towarzyszą również mieszkańcom niewielkiej miejscowości Dziewiętlice w powiecie nyskim, tuż przy granicy z Czechami.
Nasza miejscowości lezy na takim skraju geograficznym, gdzie jesteśmy blisko gór. U nas nie musi padać mocno. Wystarczy, że dzieje się to w górach. Wówczas wszystkie ścieki górskie są podłączone do naszej rzeki Świdna, która od pewnego czasu wylewa bardzo często - przyznaje pan Paweł Trytko, sołtys w Dziewiętlicach.
Rzeka podniosła się o 30 centymetrów. Nie jest to dużo, ale sołtys przyznaje, że ziemia już wody nie chce przyjmować.
Najbardziej obawiamy się nagłego opadu deszczu. Ścieki rzeczne się napełnią. Wystarczy 10-15 minut, rzeka automatycznie podnosi się o dwa metry, następuje wylanie w naszej miejscowości - mówi sołtys Dziewiętlic.
Zdaniem Pawła Trytki podtopienia występują coraz częściej.
W roku 1997, kiedy była powódź tysiąclecia, rzeka była bardzo wysoka, ale nie wystąpiła z koryta. Ale w 2009 roku był nagły opad deszczu. W domach, które sąsiadują z rzeką, było od 50 do 70 centymetrów wody, która wlewała się przez okna - opisuje nasz rozmówca.
Mówi też o sytuacji, która miała miejsce podczas czyszczenia koryta rzeki. Firma wykonująca tę usługę używała traktora. Akurat tak się złożyło, że doszło do nagłych opadów. Pracownicy nie zdążyli wjechać maszyną, która została zalana. Co o zbliżających się ulewach mówią mieszkańcy?
Są zaniepokojeni, ale również są troszeczkę spokojni, bo służby zostały już postawione w stan najwyższej gotowości i pojawiają się informacje o zagrożeniu. Boją się, ale przygotowują się, że może do czegoś dojść, ale nie musi. Lepiej dmuchać na zimne. Zapobiegać niż leczyć - kwituje sołtys wioski z południa Polski.
Rafał Strzelec, dziennikarz o2.pl