Bombardowania jemeńskich rebeliantów to pokłosie tego, co dzieje się od dłuższego czasu w rejonie. Od 7 października, tj. od ataku Hamasu na południowe dystrykty Izraela, cały region niebezpiecznie zbliża się do temperatury wrzenia.
We wtorek, 9.01.2024, wieczorem znajdujące się w rejonie południowej części Morza Czerwonego okręty amerykańskie i brytyjski zestrzeliły 21 dronów oraz pocisków manewrujących i balistycznych, wystrzelonych przez Hutich w kierunku statków handlowych.
W odpowiedzi ruszyły bombardowania. - Siły wojskowe USA i Wielkiej Brytanii, przy wsparciu Australii, Bahrajnu, Kanady i Holandii skutecznie przeprowadziły uderzenia w Jemenie na cele należące do rebeliantów Huti - oświadczył prezydent Stanów Zjednoczonych Joe Biden.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ostrzelane zostały przede wszystkim węzły logistyczne wojsk, systemy obrony powietrznej i miejsca składowania broni. Tyle że jest to gra o wysokim ryzyku. Głównie dla Europy.
Brama Łez i plemienna logika
Dlaczego? Z prostej przyczyny: chodzi o szlaki handlowe. Leżący w południowo-zachodniej części Półwyspu Arabskiego Jemen jest krajem usytuowanym strategicznie: przy cieśninie zwanej Bramą Łez.
Droga handlowa przez Morze Czerwone i Kanał Sueski jest bardzo istotna dla Europy. Cieśnina Bad al-Mandab (Brama Łez) jest wąskim gardłem handlu światowego. Poza wymiarem taktycznym - choć regionalnym - ta konfrontacja ma pewien wymiar globalny: pokaże bowiem pozycję USA - ich siłę, lub słabość - mówi o2.pl prof. Łukasz Fyderek, dyrektor Instytutu Bliskiego i Dalekiego Wschodu Uniwersytetu Jagiellońskiego.
- W Radzie Bezpieczeństwa ONZ nikt nie wstawił się za Huti, bo wszyscy zdają sobie sprawę, jak ważny jest to punkt wymiany handlowej. W mojej ocenie żywotnie zainteresowane tym, by Huti nie przerwali szlaków handlowych, są także Chiny - dodaje.
Prof. Fyderek podkreśla, że Huti działają zgodnie z logiką plemienną półwyspu arabskiego: najpierw napada się na karawany, a potem zatrzymuje się ataki, gdy karawany zaczynają się opłacać plemionom za ochronę.
Nie da się w tym miejscu jednak pominąć globalnej układanki sił. Huti to sojusznik Iranu, który od długiego czasu jest solą w oku Izraela i USA. Być może więc w Jemenie znajduje się wytrych do większej konfrontacji na linii Zachód - Iran. Mówi o tym prawnik i publicysta Nowej Konfederacji oraz portalu Biznes Alert Patryk Gorgol.
Ataki na statki przepływające Morzem Czerwonym to eskalacja ze strony Hutich działających za zgodą Iranu oraz strategiczne wyzwanie dla Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników dotyczące utrzymania stabilności szlaków żeglugowych - rozpoczyna Gorgol.
Iran w roli rozgrywającego? "Amerykanie nie mogą się cofnąć"
Tłumaczy, że trzeba pamiętać, iż Huti działają za zgodą i z poparciem z Teheranu, który może chcieć przetestować reakcję społeczności międzynarodowej na ataki pirackie. W tle jest irański program atomowy - w razie ataku na instalacje z nim związane Iran może próbować doprowadzić do blokady cieśniny Ormuz. To uderzyłoby w w światowy handel. A przez wspomnianą cieśninę Ormuz przepływa do ok. 1/5 światowej konsumpcji ropy naftowej.
Iran zresztą już w przeszłości ćwiczył operacje pozwalające na zablokowanie cieśniny i przejmowanie statków, a rebelianci z Jemenu prawdopodobnie do takich operacji zostali wyszkoleni właśnie przez Irańczyków. W tej sytuacji Amerykanie nie mogą się cofnąć - mówi dalej Gorgol.
Dlaczego? Ponieważ, jak wskazuje, z jednej strony na szali jest transport handlowy przebiegający tym szlakiem (ważnym również z punktu widzenia Izraela), a z drugiej kwestia ich pozycji w konflikcie z Iranem, który uważnie będzie obserwował reakcję społeczności międzynarodowej i rozwijał swój potencjał w zakresie strategicznego wykorzystania groźby zablokowania ciesniny Ormuz w razie konfliktu.
Huti - sojusznik, ale nie narzędzie
Wróćmy jednak do samego Jemenu. Prof. Fyderek akcentuje, że celem ataku jest Ansar Allah (Towarzysze Boga), czyli partia polityczna, ugrupowanie, przedstawiające się jako rząd jemeński. Oczywiście niemający uznania międzynarodowego, kontrolujący jednak znaczną część kraju. Dużą rolę w kierownictwie partii odgrywa plemię Huti, stąd często przedstawia się je jako głównego rozgrywającego w Jemenie, a samą wojnę jako wojnę z "rebelią Huti". Co nie jest do końca zgodne z prawdą.
Huti mają do dyspozycji nie bojówkę, ale formalną, zorganizowaną armię. Są w niej brygady obrony wybrzeża, są wojska specjalne, są w końcu wojska rakietowe.
I to zapewne ich bazy były regularnie bombardowane w latach 2015-2021 przez Saudyjczyków. Kiedy doszło do odprężenia na linii Arabia Saudyjska - Iran, te ataki ustały. Agenda Hutich ma punkty wspólne z agendą Iranu, ale nie jest z nią tożsama. Huti są sojusznikiem, ale nie narzędziem w rękach Teheranu - mówi prof. Fyderek.
Z tego względu, w jego ocenie, nie ma dużych szans na włączenie Iranu w konflikt pełnoskalowy. Według prof. Fydereka Iran jest na to aktualnie za słaby i taka konfrontacja nie jest Teheranowi na rękę. Ekspert zakłada, że Izraelowi i części środowisk USA zależy na osłabieniu sojuszników Iranu i jego pozycji w regionie. Interesem Huti jest natomiast utrwalenie władzy i uzyskanie pewnej formy uznania międzynarodowego.
Wojna, marchewka i kij
Fyderek tłumaczy, że w dyplomacji stosuje się metodę kija i marchewki. Teraz, jak mówi, jesteśmy na etapie stosowania siły, ale potem "przejdziemy do etapu negocjacji". I na tym etapie Huti będą partnerem dla mocarstw światowych.
Będzie trzeba usiąść z nimi do stołu i w pewien sposób uznać ich pozycję jako władców północnego Jemenu. Być może kosztem kupienia spokoju żeglugi będzie zdjęcie części duszących Jemen blokad. Spodziewam się - i zapewne jest to także kalkulacja, wykonana przez przywódców Hutich - za tymi bombami i rakietami nie pójdzie interwencja lądowa. Nie ma woli politycznej do ataku na pełną skalę na lądzie - podsumowuje krakowski politolog.
Łukasz Maziewski, dziennikarz o2.pl