- Nasz dom był jak wyspa. Woda była dookoła - wspomina Marcin Mikołajun z Bystrzycy Kłodzkiej. Wraz z żoną Gabrielą i czwórką dzieci mieszkali w kamienicy przy ul. Zamenhoffa, 60 metrów od rzeki.
Trochę się obawialiśmy. Parę razy mieliśmy zalany ogródek, ale były zapewnienia z Wód Polskich i rządu, że są zbiorniki i powódź się nie powtórzy. Wyszło na to, że trzeba stamtąd uciekać. Już mówią, że to się będzie cyklicznie powtarzać - opowiada Gabriela Mikołajun.
Była niedziela 15 września, gdy do ich mieszkania weszła wielka woda. Całe wyposażenie pływało. Część tego, co zostało, między innymi narzędzia pana Marcina, rozkradli szabrownicy. - Sąsiad ich przeganiał o 5.00 rano - wspomina mężczyzna. - W mieszkaniu było 140 cm wody. Musieliśmy wszystko wyrzucić - dodaje. Od miesiąca trwa osuszanie, odgrzybianie i wietrzenie. Rodzina nie wróci do mieszkania co najmniej do wiosny, bo trzeba czekać z remontem, aż ściany wyschną, a pogoda nie pomaga.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Podobny dramat przeżywa pan Jarosław z Ołdrzychowic Kłodzkich. Mała wioska jest zdemolowana przez powódź. Budynki mieszkalne do wysokości 1,5 metra mają wykruszoną elewację. Kładki, które pozwalały przejść przez rzekę, leżą w wodzie połamane jak zapałki. Do pana Jarka wielka woda przyszła w sobotę rano. Pamięta, jak robił śniadanie swojej mamie.
O 9.00 sąsiad krzyczał, żebyśmy uciekali. Przyszła nagle duża fala. Uciekliśmy do niego na górę. Musieliśmy się przedostać przez wodę. Niosłem mamę na barana. Jak otworzyłem mieszkanie w poniedziałek, to się załamałem. Wszystko pływało. Mułu było pół metra. Cały dorobek życia poszedł - mówi w rozmowie z o2.pl pan Jarosław.
Mężczyzna mieszka w Ołdrzychowicach z mamą. Kobieta choruje na demencję.
Jak mama była u sąsiada, to trzymała mnie za rękę. Była bardzo niespokojna. Dobrze, że żyjemy. Wszystko się waliło. Auta płynęły, drzewa biły o ten budynek. Miałem taką przyczepę. W trzy sekundy została zniszczona. Tylko podwozie zostało. Mówię mamie, że musimy jakoś wytrzymać tę zimę. Teraz mamy mieszkanie w Lądku-Zdroju – opowiada nasz rozmówca.
"Śmieszne pieniądze" od rządu dla powodzian
Gabriela z mężem i dziećmi wynajęli mieszkanie od znajomego. - W Bystrzycy było 17 wolnych lokali. Mówili, że nam nie wynajmą, bo jest nas, z czwórką dzieci, za dużo - opowiada pan Marcin. Na szczęście znaleźli tymczasowe lokum co najmniej do wiosny. Mają poczucie, że samorząd mógł uczynić więcej w ich sprawie. Wciąż liczą, że zostanie im przyznany lokal zastępczy, bo za dwa mieszkania, także to zalane, muszą płacić 7 tys. zł miesięcznie.
Ubolewam nad tym, że władze gminy twierdzą, że nie mają lokali zastępczych. Ja im przecież zapłacę za to, ale oni mówią, że mieszkań i tak nie ma. Ani dla powodzian, ani dla pogorzelców - mówi Gabriela. Żali się też na problemy ze znalezieniem ekipy remontowej. - Wcześniej, jak na wiosnę, nie ma co liczyć na kafelkarza czy tynkarza.
Rodzina dostała rządowe wsparcie na pierwsze pilne potrzeby. Złożyli też wniosek o dofinansowanie na remont mieszkania – do 200 tys. zł. Dostali jedną trzecią kwoty.
Wycenili nas na 33 procent, czyli 67 tysięcy zł. Z tego 16 tys. mogę przeznaczyć na zakup AGD i mebli. Resztę na fachowców i materiały budowlane. Przyszła do nas komisja składająca się z trzech osób - jedna pani z OPS (Ośrodka Pomocy Społecznej red.), jedna z gminy i pan z nadzoru budowlanego. Pooglądali mieszkanie, popatrzyli z grubsza, zrobili wyliczenia. Niczego nam nie tłumaczyli. Potem zaserwowali nam "pakiet fitness", czyli bieganie z dokumentami. Wyglądało to naprawdę słabo - mówi pani Gabriela.
Powiedzieli nam, że możemy się odwołać od decyzji, wziąć swojego rzeczoznawcę, który oceni, czy należało nam się więcej. To oznacza kolejne dwa miesiące zwłoki. My jeszcze wynajmujemy mieszkanie, ale są ludzie, którzy nie mogą czekać. Wiem, że w Kłodzku powodzianie dostali śmieszne pieniądze - po 35 tys. zł. Tylko tyle dla kogoś, kto stracił wszystko? - zastanawia się kobieta.
Jarosław z Ołdrzychowic mówi, że na pieniądze czeka "jak na zbawienie". Po jego domu krząta się ekipa remontowa. Planują, jak ma wyglądać budynek na wiosnę. Jarosław i jego mama marzą o powrocie do rodzinnego domu. - Starych drzew się nie przesadza - mówi. - Tu trzeba ogromu pieniędzy, żeby to odbudować. A wiem, że niektórym wypłacają po 50 tysięcy - dodaje.
Nawet jeśli są środki, trzeba czekać aż ściany oddadzą wodę. Fachowców do remontu jest jak na lekarstwo. - Mamy swojej systematycznej pracy bardzo dużo. Do lutego kalendarz jest pełny - mówi robotnik, który pomaga w domu pana Jarosława.
Ile pieniędzy dostają powodzianie? Dyrektor OPS ujawnia kwoty
Małgorzata Kuchejda jest dyrektorem Ośrodka Pomocy Społecznej w Bystrzycy Kłodzkiej. Jak mówi, powołując się na dane z końcówki listopada, zasiłki powodziowe i pomoc doraźna są wypłacane na bieżąco. Ośrodek czeka na kolejne środki z rządu. W przypadku pomocy doraźnej na 617 wniosków wypłacono 521. OPS przekazał też 8 mln 992 tys. zł dla 130 rodzin w ramach środków rządowych na remont do 200 tys. zł.
Pojawiają się głosy, że pomoc jest przekazywana za wolno. Tymczasem ludzie, którym wypłacamy pieniądze, z których muszą się rozliczyć do roku, mówią, że teraz i tak z nich nie skorzystają, bo prace rozpoczną na wiosnę - zauważa Kuchejda. - Pomoc z fundacji i organizacji samorządowych i tak jest znacząca - dodaje.
Gdy zwracam uwagę na fakt, że nie ma sensu robić remontu, bo budynki są nadal nasączone wodą, dyrektor OPS odpowiada jedynie, że sama Bystrzyca nie została w aż takim stopniu dotknięta powodzią, jak w 1997 roku. Jak mówi, najwyższy wypłacony zasiłek w gminie to 120 tys. zł. - W większości przypadków doszło do zalania piwnic. Raptem w 15 domach woda była do wysokości 160 cm - mówi dyrektor OPS. Pytam też o to, na jakiej podstawie obliczana jest wysokości świadczenia na odbudowę mieszkania lub domu w kwocie do 200 tys. zł.
W zależności od tego, jaki procent zniszczeń oszacowali inżynierowie na miejscu, jest on pomnażany razy dwa. Czyli np. w przypadku uszkodzeń na poziomie 30 procent wypłacane jest 60 tysięcy zł - podaje. - U nas są wypłacane środki w okolicach 60, czasem 90 tysięcy zł. Wszystko zależy od skali zniszczeń. Powyżej 100 tys. mamy trzy wnioski - mówi Kuchejda.
Na miejsce przychodzi komisja. Składa się z rzeczoznawcy i pracownika OPS. Oszacowują stopień zniszczenia budynku. Potem następuje weryfikacja, czy osoba jest uprawniona do składania wniosku. Dyrektorka bystrzyckiego ośrodka zwraca uwagę, że u części rodzin sprawy formalne nie są uregulowane.
Warto dodać, że jeśli kwota otrzymana w ramach pomocy remontowo-budowlanej jest dla powodzian za niska, mogą się oni odwołać od decyzji do właściwego OPS. Taki wniosek jest następnie rozpoznawany. Niestety, może to wydłużyć sam proces otrzymania środków. Minister Marcin Kierwiński, powołany na pełnomocnika rządowego ds. odbudowy, zapowiedział przyspieszenie wypłat dla powodzian. Mają oni otrzymywać do 50 tys. zł zaliczki w ciągu trzech dni. Tydzień po wizycie w Ołdrzychowicach zapytaliśmy pana Jarosława, czy otrzymał już pieniądze. - Pani z urzędu powiedziała, bym nadal czekał - przyznał mężczyzna.
Próbowaliśmy uzyskać komentarz biura prasowego wojewody dolnośląskiego w sprawie wsparcia finansowego dla powodzian. Do momentu publikacji nie udało się uzyskać odpowiedzi.
Nie mają mieszkań dla powodzian
Gdy pytam o dostępność mieszkań dla powodzian, dyrektor Kuchejda wskazuje, że w sobotę 14 września zostały wyznaczone miejsca do ewakuacji w szkołach.
Nie sposób mieć przygotowane miejsca w razie powodzi czy pożaru. Gmina takimi nie dysponuje. Dużo osób oczekuje na przydział mieszkań i nie mają takiego lokalu – odpowiada.
Dyrektor OPS twierdzi, że prywatna firma zaproponowała rodzinie pani Gabrieli i Marcina wybudowanie domku. - Pan powiedział, że chcą wynająć mieszkanie i to mieszkanie wynajęli - odpowiada.
Dwie inne rodziny z Bystrzycy, które ucierpiały w wyniku powodzi, mieszkają nadal w pałacu w Gorzanowie. - Mogą tam być na czas nieokreślony - mówi dyrektor Kuchejda.
"Nasz anioł". Powodzianie mówią, kto im pomógł
W rozmowach powodzianie przyznają, że największą pomoc dostają od osób prywatnych. Marcin Mikołajun z Bystrzycy wspomina ekipę chłopaków z Oświęcimia. - Przywieźli klej do płytek, zaprawę tynkarską. Zasponsorowali nam podłogę, wełnę mineralną, kleje – opowiada. Rodzina z Bystrzycy otrzymała także możliwość przechowywania materiałów budowlanych za darmo w magazynie, by nie zwilgotniały i nikt ich nie rozkradł.
Zobacz także: Druzgocące obrazki z Kłodzka. Ściany jak gąbka. "Dramat"
Pana Jarosława oraz państwa Mikołajun łączy osoba Aleksandry Ledowskiej. Pani weterynarz z Bystrzycy Kłodzkiej wraz ze sztabem ludzi organizuje pomoc rzeczową. Przygotowuje przyszłe wyposażenie mieszkań. Przyjeżdża do powodzian wraz ze znajomym hydraulikiem, budowlańcem i elektrykiem. Środki na pomoc zbiera na internetowych zrzutkach, szuka sponsorów. - Nasz anioł. Co chwilę dzwoni do nas Ola, że ma dla nas pomoc. Dobrze, że są tacy ludzie. Piękna sprawa. Przywraca wiarę w ludzkość - mówi Gabriela.
- Pralki, biurka, kotły, łóżka, krzesła - Aleksandra Ledowska wymienia rzeczy, które udaje się zorganizować dla powodzian. Pokazuje gotowe już projekty pokoi dla powodziowych dzieci. Niemal każdego dnia relacjonuje na Facebooku, z jak wielkim poświęceniem i energią pomaga powodzianom. Dla najmłodszych szykuje przedświąteczną niespodziankę.
Razem ze znajomymi organizuję mikołajki dla ponad czterdziestki dzieci z powodziowych rodzin. Robimy warsztaty z robienia prawdziwej włoskiej pizzy. Dzieciaki będą dostawały prezenty od Mikołaja, bo każde z nich pisze list. Cała impreza odbędzie się 21 i 22 grudnia. Potrzebujemy pomocy w organizacji prezentów dla dzieciaków. Chcemy zrobić coś wyjątkowego - mówi nam Aleksandra Ledowska.
W sieci trwa zbiórka - zarówno dla rodzin, którym pomaga pani Aleksandra, jak i na organizację wydarzenia i prezentów dla powodziowych dzieci.
Nasi rozmówcy już powoli myślą o świętach. Pan Jarek spędzi z mamą Boże Narodzenie w Lądku-Zdroju. Rodzina z Bystrzycy w swoim najbliższy gronie. Będą wyczekiwali z nadzieją, że wiosną lub latem wrócą do siebie. Choć nie są pewni, czy na zawsze. Małżeństwo z Bystrzycy myśli o sprzedaży mieszkania.
Nie chcę, bym ja bądź moje dzieci przeżywały to samo po raz drugi – podsumowuje Gabriela Mikołajun.
Rafał Strzelec, dziennikarz o2.pl