Do porodu martwego dziecka dochodzi średnio co 16 sekund - podaje WHO. Organizacja z całych sił próbuje powstrzymać częstotliwość takich przypadków, jednak obecnie trwająca pandemia temu nie sprzyja.
Dzieci rodzą się martwe głównie w tzw. krajach trzeciego świata. Wysyłanie tam pomocy to jedyne skuteczne rozwiązanie, które pomogło w ciągu ostatnich dwóch dekad zmniejszyć ilość zgonów z 3 do 2 mln.
Przeczytaj także: Zabiła ciężarną. Szok, co zrobiła potem. W USA szykuje się egzekucja
Jak szacuje WHO, z powodu pandemii w najbliższych 12 miesiącach liczba dzieci, które rodzą się martwe, może się zwiększyć o ok. 200 tys. To wszystko efekt m.in. osłabionego systemu służby zdrowia, utrudnionego dostępu do opieki, a także kwestii psychologicznych. Matki boją się zakażenia koronawirusem, przez co unikają wizyt u lekarzy.
Z raportu wynika, że nawet 84 proc. zgonów ma miejsce w krajach o niskich albo średnich dochodach. Tam, gdzie sytuacja pod tym względem jest lepsza, ryzyko zgonu dziecka jest mniejsze. W bogatych krajach przypadki dzieci, które rodzą się martwe, stanowią 2 proc. wszystkich przypadków odnotowywanych na całym świecie.
Przeczytaj także: To on zginął w islamistycznym ataku we Francji. Nauczyciel miał 47 lat
WHO twierdzi, że niektórym zgonom można było zapobiec. Wiele z nich, bo aż 40 proc., miało miejsce podczas porodu. Opieka ginekologiczna i specjalna aparatura do monitorowania skutecznie zapobiegłaby tym niezwykle traumatycznym zdarzeniom, które są wielkim bólem dla matek.
Najwięcej poronień ma miejsce w Afryce Subsaharyjskiej, a także w Azji Południowej. Zgony dzieci na tym terytorium to aż 3/4 wszystkich odnotowanych zgonów na świecie.