Rosyjska armia zmaga się z brakiem chętnych do walki i choć w kraju mieszkają ponad 143 miliony ludzi, wojsko nie może zebrać wystarczającej liczby żołnierzy. Jednostki walczące w Ukrainie mają spore braki, co jest konsekwencją poważnych strat i braku następców. Ludzie nie chcą walczyć i ginąć w konflikcie, który wywołał ich kraj.
Chętnych nie ma, a wojna sama się nie wygra, prezydent zmienił właśnie przepisy dotyczące poboru do wojska. Wiek poborowy podniesiono o trzy lata, do 30. roku życia. To oznacza, że od 1 stycznia 2024 roku będzie można zmobilizować jeszcze więcej ludzi.
Liczby robią wielkie wrażenie, zmiana dotyczy bowiem 9,14 mln młodych mężczyzn.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Straty Rosjan na koniec listopada 2023 roku to już ponad 324 tysiące zabitych żołnierzy.
Giną przede wszystkim zmobilizowani niedawno i słabo wyszkoleni żołnierze, których dowództwo posyła na pierwszą linię. "Mięsne szturmy" mają osłabiać siły ukraińskie i angażować je na tyle, by regularna armia mogła wkroczyć do akcji i zadawać ciosy przeciwnikom.
Rosyjski MON chwyta się więc wszelkich możliwości, by znaleźć chętnych do służby w armii. Powoływano już skazańców, zadłużonych, narkomanów czy osoby, które należą do mniejszości etnicznych i mieszkają w najbiedniejszych rejonach kraju. W końcu trzeba będzie jednak powołać młodych mężczyzn z dużych miast, ale to dopiero po wyborach.
Wiosną, gdy Władimir Putin znów zostanie prezydentem, ruszyć ma fala powołań do wojska. Podniesienie granicy poboru do 30. roku życia oznacza, że MON będzie mógł sięgnąć nawet po 9,14 mln młodych mężczyzn, czyli ponad dwa miliony więcej, niż do tej pory. Na front trafić mogą osoby w wieku 18-30 roku życia, oczywiście po przeszkoleniu.