Boeing 777 lotu MH370 zaginął 8 marca 2014 roku. To jedna z największych tajemnic katastrof lotniczych na świecie. Akcja poszukiwawcza była największym tego typu przedsięwzięciem w historii. Przeszukano ok. 5 mln. km kw. oceanu. Miesiącami szukano ofiar i wraku. Dopiero na początku 2015 roku znaleziono małe fragmenty zaginionego samolotu.
Śledczy przez lata analiz lotu postawili teorię, że za zniknięcie samolotu odpowiadał jeden z dwóch kapitanów. Podejrzewano, że zdecydował się na rozszerzone samobójstwo. Wskazywać miały na to historie symulacji lotów, jakie odbywał przed wyruszeniem w lot MH370. Jednak nie ma 100 proc. potwierdzenia tej teorii.
Florence de Changy, dziennikarka śledcza, napisała książkę, w której twierdzi, że samolot wylądował w Zatoce Tajlandzkiej u wybrzeży Wietnamu. Odrzutowiec, pocisk lub nowy system broni naprowadzanej laserowo. Eksperci uzgodnili jednak już kilka lat temu, że samolot miał rozbić się w okolicach Oceanu Indyjskiego.
Czytaj także: 17-latka ukrywaną córką Putina? Trolle nie dają jej żyć
Profesor oceanografii Uniwersytetu Zachodniej Australii Charitha Pattiaratchi uznał tę teorię za "dziką". Uważa, że nie ma innej możliwości, by samolot spadł gdziekolwiek indziej.
Jedynym zgodnym wnioskiem opartym na fizycznych dowodach z góry jest to, że MH370 (9M-MRO) zakończył swój lot na południowym Oceanie Indyjskim - mówi Charitha Pattiartchi.
Niedawna analiza awarii sugeruje, że MH370 leży tuż poza pierwotnym obszarem poszukiwań, około 2000 km na zachód od Perth w zachodniej Australii. Florence de Changy twierdzi, że samolot został zestrzelony przez Chiny. Jednak eksperci badający sprawę od lat utrzymują, że nie ma na to dowodów. Pojawienie się nowych doniesień i teorii rodzi pytanie - czy i tak największa i najdroższa akcja poszukiwawcza w historii zostanie wznowiona?
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.