Górski Karabach to separatystyczny region Azerbejdżanu. "Niepodległość" proklamował w 1992 r., jednak nikt formalnie nie uznał go za odrębny byt. Przez region przetoczyło się kilka konfliktów. Ostatnia wojna wybuchał we wrześniu 2020 r.
Jak opisuje BBC, Azerowie zablokowali korytarz, którym do liczącego 75 tys. mieszkańców Stepanakertu dostarczano jedzenie i leki. To tzw. "korytarz Lachin" - wąska, górska droga, łącząca Armenię z Górskim Karabachem. Jest to jedyna trasa lądowa, którą do ormiańskiej eksklawy trafia zaopatrzenie.
Obecnie trasa ta jest zablokowana. Protestujący, sami siebie nazywający "aktywistami ekologicznymi", domagają się dostępu do zasobnych terenów górniczych wewnątrz Karabachu. Dostawy jedzenia i lekarstw zostały wstrzymane. Mieszkańcom miasta zajrzał w oczy głód.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kończy się jedzenie
BBC cytuje jednego z mieszkańców Stepanakertu, który mówi, że największy miejski rynek, zaopatrujący mieszkańców w warzywa i owoce, jest zamknięty. Zaczyna brakować leków. Jeśli blokada potrwa dłużej, może przerodzić się w katastrofę humanitarną. Mieszkańcy miasta mówią w rozmowie z BBC, że na rynku jest dostępna tylko pietruszka.
Sytuacja jest trudna, to prawda, ale daleko jeszcze do klęski humanitarnej. Obie strony stoją twardo po stronie swoich racji i ani myślą ustąpić. Ale w gorszej sytuacji jest oczywiście Armenia, która w 2020 r. przegrała wojnę i w Erywaniu będą po prostu bardziej ugodowi niż w samym Karabachu. Azerbejdżan stwarza presję na ormiańskich mieszkańców Karabachu i nie jest przeciwny temu, aby wyjechali do Armenii - tłumaczy o2.pl dr Konrad Zasztowt.
Ormiańscy mieszkańcy Karabachu twierdzą, że zatrzymywane są ciężarówki z jedzeniem czy lekami, zaś Azerowie przekonują, że to tylko samochody cywilne. Prawda, jak mówi dr Zasztowt, zapewne leży pośrodku. Rząd Azerbejdżanu wykorzystuje "aktywistów ekologicznych", ale sytuacja jest bardziej skomplikowana, ponieważ na miejscu są tam też rosyjskie "siły rozjemcze".
Niby są tam na mocy traktatu, który zakończył wojnę przed trzema laty, ale ich obecność coraz bardziej ciąży obu stronom - dodaje dr Zasztowt.
Wystarczy flaga nad stolicą
Były ambasador Polski w Armenii, Zdzisław Raczyński tłumaczy w rozmowie z o2.pl, że konflikt ten ma kilka wymiarów. Pierwszy to historyczny, bo spór ten ciągnie się w zasadzie od powstania niepodległego państwa Azerbejdżan w 1918 r. Drugi wymiar jest etniczny. Górski Karabach jest bowiem zamieszkiwany w znakomitej większości przez Ormian. Dwóch prezydentów Armenii - Robert Koczarjan i Serż Sarkisjan - pochodziło z Karabachu. Jest wreszcie wymiar geopolityczny, bo w tym konflikcie jest jeszcze Rosja, a zapalny region sąsiaduje bezpośrednio z Turcją i Iranem.
Azerowie osiągnęli w ostatniej wojnie to, co chcieli, czyli odzyskali część terenów spornych. Ale nie są jednocześnie usatysfakcjonowani tymi rozwiązaniami. Z prostej przyczyny: chcą, aby Karabach był w całości częścią ich kraju. Pierwsza wojna o Karabach była zwycięstwem Armenii i zbudowała wysoką pozycję wojskowych. Zarówno regularnych, jak i partyzanckich - tłumaczy Raczyński.
I dodaje od razu, że wojna zaostrzyła też nastroje nacjonalistyczne, które są tam do dziś żywe. Są przy tym swego rodzaju przekleństwem, bo sprawiają, że premier Nikol Paszynian nie ma zbyt wielkiego pola manewru. Jest Ormianinem, który nie pochodzi z Karabachu. Ustąpienie w sprawie Karabachu oznacza dla Paszyniana koniec. Naciska na niego duża i wpływowa ormiańska diaspora zagraniczna. Nie może liczyć na wsparcie Zachodu. Azerom chodzi natomiast o formalną zwierzchność. Im wystarczy flaga azerska nad stolicą.
Droga, jedzenie, Rosjanie
Wojciech Górecki, główny specjalista Ośrodka Studiów Wschodnich ds. Kaukazu, mówi, że sytuacja w Karabachu się pogarsza. Do tego stopnia, że w przyszłym tygodniu ma zostać wprowadzony system reglamentacji żywności. Czyli znany nam z czasów PRL system kartek na żywność.
To forma nacisku na władze ormiańskie, by otworzyły drogę między zasadniczym terytorium Azerbejdżanu a graniczącą z Turcją eksklawą Nahiczewan i terenami leżącymi już przy granicy tureckiej. Azerbejdżan liczy po prostu na stworzenie bezpośredniej granicy azersko-tureckiej. Obie strony zgadzają się co do zasady na utworzenie drogi. Jej powstanie było jednym z zapisów traktatu pokojowego, kończącego wojnę z 2020 r. Chodzi jej o przebieg, kwestie jej eksterytorialności i zasady przejazdu - tłumaczy ekspert.
Dodaje również, że stronie ormiańskiej zależy na nagłośnieniu problemu. Dlatego Armenia sygnalizuje, że już mamy do czynienia z początkiem katastrofy humanitarnej. Zagadką jest zaś dla niego postawa kontyngentu rosyjskich sił pokojowych, który ma chronić tę drogę. To oni powinni, jak się zdaje, zapewniać drożność trasy. Piłka jest jednak po stronie Azerbejdżanu. A protestujący, którzy ją blokują, żądają dostępu do złóż miedzi i złota, powołując się na kwestie "ekologiczne".
Górecki ocenia, że blokada zostanie zakończona. Już zresztą w grudniu apelował o to sekretarz stanu USA Antony Blinken. Nawet jednak, jeśli tak się stanie, to nacisk azerski nie osłabnie.
Azerbejdżan będzie chciał wynegocjować porozumienie na swoich warunkach. Nie sądzę, by Azerbejdżan chciał mocniej psuć swój wizerunek międzynarodowy, ale nie zaprzestanie wywierania wpływu na Armenię - podsumowuje ekspert.
Jedna ziemia, dwa narody
Raczyński zaś ocenia, że Armenia nie ma dziś zbyt wielu wyjść. Najlepszym, w jego ocenie, rozwiązaniem byłoby dla niej poszukać porozumienia z Azerbejdżanem i Turcją i uzyskać dla takiego porozumienia gwarancje bezpieczeństwa wielkich państw, w tym koniecznie potęg regionalnych - Rosji, Turcji i Iranu. Ale tak się nie stanie.
Nie ma innego wyjścia niż jakaś forma porozumienia. To jedna ziemia i dwa narody, które pretendują do panowania nad jednym kawałkiem tejże ziemi. To sprawia, że ten konflikt jest podobny do sporu Izraelu i Palestyny. Statusu Karabachu nikt – mówię o organizacjach i gremiach międzynarodowych – nigdy nie wziął, mówiąc potocznie, "na klatę". OBWE, której Grupa Mińska, a ściślej współprzewodniczący Grupy - Francja, Rosja i USA - właściwie bardziej starała się utrzymać konflikt w stanie zamrożonym, niż realnie go rozwiązać. Być może liczono, że problem rozwiąże się sam, a pozostawienie tego tak jak jest, zostawienie status quo, też będzie zarzewiem konfliktu - tłumaczy ambasador.
I wbija szpilkę polskiej dyplomacji, artykułując, że Polska, która sprawowała przewodnictwo w OBWE w 2022 roku, nie zdobyła się na żadne sensowne, konkretne działania. Chociaż w 2022 doszło do kolejnego zaostrzenia stosunków ormiańsko-azerskich i starć na granicy, to - jak mówi - nie zrobiliśmy w sprawie Karabachu nic. A akurat w tym obszarze mielibyśmy możliwości osiągnąć jakiś postęp. Mamy ludzi (np. Andrzej Kasprzyk - wieloletni przedstawiciel działającego przewodniczącego OBWE, Piotr Świtalski - b. ambasador UE w Erywaniu), wiedzę i dobre relacje z dwiema stolicami.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.