Zaczęło się dość niewinnie - od rutynowej interwencji policji w marcu 2017 r. Funkcjonariusze zjawili się w bloku przy ul. Ostrobramskiej w związku z awanturą, do której doszło pomiędzy byłymi partnerami. Wtedy jeszcze nikt nie przypuszczał, że wkrótce na jaw wyjdzie zbrodnia sprzed 22 lat.
Bogdan G. pokłócił się z Moniką S., bo nie potrafił pogodzić się z rozstaniem. Jak relacjonował później oficer Komendy Stołecznej Policji w rozmowie z tvnwarszawa.pl, w pewnym momencie mężczyzna powiedział przy policjantach: "Skoro ty tak, to ja opowiem, jak żeśmy ojca zabili". Jak się okazało, nie były to czcze groźby.
Bogdan G. opowiedział policjantom o zabójstwie z 1995 r. Później to samo powtórzył w prokuraturze. Jak się okazało, mężczyzna dokonał zbrodni ze względu na uczucie, którym obdarzył Monikę S., a prawdę o morderstwie wyznał, gdy poczuł się odrzucony i zdradzony.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Morderstwo przy Ostrobramskiej. Zabił i poćwiartował zwłoki
Do zbrodni doszło w maju lub czerwcu 1995 r. Minęło tyle czasu, że sprawcy nie byli w stanie określić dokładnej daty. Bogdan G. chwycił za nóż i zamordował Zenona S. Jak później tłumaczył, chciał w ten sposób uwolnić rodzinę od mężczyzny, który był alkoholikiem i wszczynał domowe awantury.
Wyrobiłem się wcześniej z robotą, ale Zenon nie otworzył mi drzwi do domu. Wkurzyłem się. Musiałem czekać, aż Monika wróci z pracy. Pomyślałem, że trzeba to zrobić teraz, że pijany Zenon będzie łatwiejszym celem. A Monika i Halina na niego narzekały. Chciałem, by miały spokój w domu. Zadałem mu cios w serce. Raz wystarczyło. Padł. Monika uciekła do siebie, płakała. Umyliśmy linoleum. I poszliśmy do baru na piwo - relacjonował po latach Bogdan G., cytowany przez "Gazetę Wyborczą".
- Po dwóch dniach pokawałkowałem ciało i razem z Moniką wywieźliśmy je w torbach komunikacją miejską. Części ciała wyrzucaliśmy w zarośla przy kanałku niedaleko Płowieckiej - opowiadał G.
Gdy Zenon S. zniknął, jeden ze stołecznych policjantów w rozmowie z mediami przyznał: - Nikt się tym zaginięciem za bardzo nie przejął, żeby nie powiedzieć, że poczuł ulgę.
Ciała mężczyzny nigdy nie odnaleziono. Bogdan G., już na sali sądowej, przeprosił i powiedział, że żałuje tego, co się stało. Sąd uznał, że "nie ma potrzeby długotrwałego izolowania oskarżonego" i wymierzył mu karę 8 lat pozbawienia wolności (prokuratura żądała 25 lat więzienia). Mężczyzna odzyska wolność za trzy lata.
Monika została uniewinniona. Jak przypomina "Super Express", śledczy zarzucili jej "pomoc psychiczną" przy zabójstwie, ale sąd uznał, że nie ma na to wystarczających dowodów, stwierdził też, że przestępstwo niezawiadomienia już dawno się przedawniło.